O praktyce jedzeniowej już było. Teraz teoria. Bo żyjemy w takich czasach, że bez teorii się nie obędzie, a każda mama, zanim poda dziecku pierwszą łyżeczkę, skonsultuje jej zawartość z doktorem google. Zapewne nie przypadkiem najpopularniejsze blogi rodzicielskie (no przepraszam, ale żołądek mnie boli od słowa "parentingowe") to są blogi z poradami. Każdy by chciał, aby ktoś podał gotowe recepty na wychowanie idealnego dziecka. A oprócz blogów są jeszcze specjalistyczne portale, nic tylko siadać i czytać (ale jednak może by nakarmić dziecko wcześniej? bo z głodu padnie zanim znajdziemy tę idealną wersję karmienia)
Jako dziecko swojej epoki też zaglądam w takie miejsca. Całkiem serio znalazłam tam kilka rad jak przygotować dziecku paśnik, mniej serio kontempluję listy co wolno, a czego nie, w danym miesiącu. Wizualizuję sobie te szeroko zakrojone badania sprawdzające, czy dziecku można podać oregano w 6 miesiącu, a truskawki w 8, czy też na odwrót. Z grupą kontrolną koniecznie. A nie, wróć, to nie badania, to po prostu wiedza objawiona, podążaj z pochyloną głową za swym prorokiem i nie krytykuj.
I pomyśleć, że jeszcze całkiem nie dawno mały ssak jadł to co ściągnął z miski dużego ssaka, czasem już lekko przeżute (blender to w historii ludzkości nowość). A zmartwieniem ssaczej mamy była nie kolejność podawania owocków, ale problem z ich zdobyciem.
Dawanie rad szerokiej publice mi nie grozi, bo całkiem się nie odnajduję w sferze parentingowej, na dodatek moje dzieci nie mają markowych spodenek z kantem, ale gdybym miała rady dawać, to sugerowałabym większe użycie zdrowego rozsądku, a mniejsze planów żywieniowych. I popatrzenie na własną dietę, tudzież jej zweryfikowanie, bo tak naprawdę to nie da się dziecku do osiemnastki gotować owsianki na mleczku migdałowym, podczas gdy ty wpierdzielasz schabowego i na deser ciasto czekoladowe (cukier, mleko i mąka - sssamo zło)
Jedno moje dziecko niedojada, drugie się przejada, mam problem, próbuję ich zwyczaje skorygować, ale dziecko to nie jest tabula rasa. To pierwsze nie chciało jeść od urodzenia, to drugie od urodzenia jadło tyle, że nosem szło mleko. Nie lubię złotych rad na wszystko i dla wszystkich, oduczają reagowania na to konkretne, jedyne w swoim rodzaju dziecko.
Jako dziecko swojej epoki też zaglądam w takie miejsca. Całkiem serio znalazłam tam kilka rad jak przygotować dziecku paśnik, mniej serio kontempluję listy co wolno, a czego nie, w danym miesiącu. Wizualizuję sobie te szeroko zakrojone badania sprawdzające, czy dziecku można podać oregano w 6 miesiącu, a truskawki w 8, czy też na odwrót. Z grupą kontrolną koniecznie. A nie, wróć, to nie badania, to po prostu wiedza objawiona, podążaj z pochyloną głową za swym prorokiem i nie krytykuj.
I pomyśleć, że jeszcze całkiem nie dawno mały ssak jadł to co ściągnął z miski dużego ssaka, czasem już lekko przeżute (blender to w historii ludzkości nowość). A zmartwieniem ssaczej mamy była nie kolejność podawania owocków, ale problem z ich zdobyciem.
Dawanie rad szerokiej publice mi nie grozi, bo całkiem się nie odnajduję w sferze parentingowej, na dodatek moje dzieci nie mają markowych spodenek z kantem, ale gdybym miała rady dawać, to sugerowałabym większe użycie zdrowego rozsądku, a mniejsze planów żywieniowych. I popatrzenie na własną dietę, tudzież jej zweryfikowanie, bo tak naprawdę to nie da się dziecku do osiemnastki gotować owsianki na mleczku migdałowym, podczas gdy ty wpierdzielasz schabowego i na deser ciasto czekoladowe (cukier, mleko i mąka - sssamo zło)
Jedno moje dziecko niedojada, drugie się przejada, mam problem, próbuję ich zwyczaje skorygować, ale dziecko to nie jest tabula rasa. To pierwsze nie chciało jeść od urodzenia, to drugie od urodzenia jadło tyle, że nosem szło mleko. Nie lubię złotych rad na wszystko i dla wszystkich, oduczają reagowania na to konkretne, jedyne w swoim rodzaju dziecko.
Komentarze
Prześlij komentarz