Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2015

(Po) zimowo

Słoneczko grzeje, mój zimowy szczękościsk powoli odpuszcza, wreszcie. Szczękościsku dostaję, gdy zimą nasza pani pediatra (którą widuję tak często, że chyba powinnam zaprosić ją na święta...)czujnie pyta "a jaką temperaturę macie państwo w domu?". "Zajebiście zimno" chciałabym odpowiedzieć szczerze i z głębi serca, alem kulturalny człowiek w miarę. Więc zęby zaciskam i przez te zaciśnięte zęby mamroczę "20 stopni". "Oooo, to trochę za ciepło, dla dzieci lepiej by było ustawić 18". "18 mamy w sypialniach" odpowiadam grzecznie, powstrzymując się od wszelkiej mowy nienawiści i dla uspokojenia wizualizując rachunek za gaz, który zamiast, jak dotąd, wywołać zawał, w tą zimę spowodował tylko atak serca. Taka temperatura może i faktycznie jest dobra dla dzieci z problemami oddechowymi, ale mnie zabija. I zimnem i ubieraniem się w polar męża. W polarze i wyglądam i czuję się nędznie. Rzuciłam się więc w internety na poszukiwanie swetrów. To co

śpiewać każdy może

 ... trochę lepiej, lub trochę gorzej... Pan Pietruszka jest wielbicielem hałasu, nie, wróć, jest wielbicielem muzyki. I teraz, jak nie ma Maruniowatego, w domu króluje muzyka dla dzieci. (Jak jest Pan Maruniowaty, to do głosu dochodzi Traktor Tom). Nie jestem zwolennikiem pasienia dzieci muzyką "dla dorosłych", a raczej - nie tylko dla dorosłych. Dobra muzyka co prawda nie zna granic wiekowych, ale piosenki dla małych dzieci mają też za zadanie oswoić dziecko z językiem. Naprawdę to większość współczesnej twórczości do tego celu się nie nadaje, no chyba że w ramach eksperymentu chcemy sobie wyhodować dziecię wypowiadające się w stylu "weź mnie na densflor zrobię ci hardkor". Nie nadają się też towarzyszące takiej muzyce obrazki. (Jej, czy ja brzmię jak stara, konserwatywna matrona? No cóż, dajcie mi czekolady) Niestety albo nie umiem szukać, albo polskie piosenki dla dzieci to jest pomór i zaraza. Albo Shazza style, albo Fasolki, które już jako dziecko uważał

Pierwsze słowa ... przez telefon.

Pan Pietruszka trzyma zabawkowy smartfon przy uchu i w skupieniu mówi do niego "alo? Alooo?" To chyba można uznać za pierwsze słowo? A tak w ogóle to pierwszego słowa, wyraźnie oddzielonego od pozostałych, chyba nie będzie. Maluch próbuje wymawiać wiele wyrazów z mniejszym lub większym przybliżeniem. "Mama" i "Tata" wychodzą mu całkiem nieźle, ale też "co to?", "po co?", "daj mi", "dostałem" i masa innych zbitek dwu - trzy wyrazowych, wymawianych niewyraźnie i raczej jako śpiewna sekwencja dźwięków, a nie wyrazy. Zupełnie inaczej to przebiega niż nauka mowy u Maruniowatego, który najpierw nauczył się mówić "mleka!" i "nie", potem długo, długo nic, a potem zaczął sypać kolejnymi wyrazami wymawianymi już dość sprawnie. A tym czasem Pan Maruniowaty przejmuje zabawkę i kontynuuje rozmowę telefoniczną: "dobra, dobra, no kupiłem banany i pączki tak, dzidziuś znów był w szpitalu, no to na r

Dzieci cywilizowanych ludzi

Kwitniemy sobie na SOR'e. SOR to cudne miejsce do obserwacji, od razu się budzi moja dusza socjologa. Oczywiście jest co najmniej jedno dziecko wychowywane bezstresowo. Za maluchem lata mama i babcia powtarzając monotonnie "Tego nie wolno kochanie, to nie twoja zabawka, nie rusz chłopczyka" . Nie próbują go ani czymś zająć, ani spacyfikować. Zapewne dziecko ma się "rozwijać naturalnie". A dziecię zabiera cudze zabawki, szturcha inne dzieci i ogólnie docenia każdym swym ruchem bezstresowość wychowania, w kolejnym etapie rodzice pewnie będą się procesować ze szkołą ograniczającą ich cudowne dziecko. Tak zdaję sobie sprawę, że jakby mama próbowała tego malca spacyfikować, to byłby płacz. A tak płacze mój maluch, obudzony kolejnym kuksańcem bezstresowca. Staram się delikatnie odsunąć to bezstresowe dziecko, babcia powtarza "kochanie nie rusz chłopca" , oj to naprawdę wygląda śmiesznie. Starszy chłopiec proponuje rozbisurmanionemu maluchowi swój tablet

Model

Pan Maruniowaty cierpi nad kolacją. Minę ma taką, jakbym co najmniej zmuszała go do jedzenia zgniłych jaj na surowo. Nie mam już siły się złościć, więc zaczynam się śmiać i wyciągam aparat. Zrobię ci zdjęcie z taką miną nad jedzeniem i później przypomnę jak wyglądałeś nad jedzeniem! W głębi czarnej duszy już sobie wizualizuję, że za kilkanaście lat pokażę to zdjęcie jego dziewczynie. Pan Maruniowaty na widok obiektywu natychmiast serwuje minę "jestem uroczy" oraz uśmiech nr5. Temu dziecku nie da się zrobić brzydkiego zdjęcia. Nawet jak zawiesi się w czasie ubierania, z jedną skarpetką w ręku, to też w takiej pozie, że tylko zdjęcia robić i magazyn z półki fashion wydawać. Najwyraźniej fotogeniczność, to nie tylko kwestia urody, ale jakiś dodatkowy zmysł. I mam nadzieję, że jednak nie wybierze kariery w modelingu, bo trochę byłoby mi wstyd.

Clock

A wiesz mamo, że clock to zegar?  Ten nasz zegar to też clock!  A snow to śnieg!  Nie ma snoła.  A jak jest masło? Od czasu do czasu Pan Maruniowaty ma atak anielskiego. To miło, że taktyka pokazywania mu wyłącznie anglojęzycznych bajek niemal do trzeciego roku życia, teraz zaprocentowała. Chociaż owszem, bywa to irytujące, bo raz, że przymusowo rozszerzyłam swój słownik o wyrazy całkowicie zbędne mi do szczęścia (naprawdę nie muszę wiedzieć jak jest szewc i karuzela, ale oglądając bajki nie da się tego uniknąć), dwa że czasem muszę się nieźle wysilić, żeby zrozumieć o co chodzi przedszkolakowi sepleniącemu w języku obcym. A wiesz mamusiu, że łejn to deszcz? ?? łejn! rain kochanie no mówię, łejn, a potem jest łeinboł. Szkoda, że tej samej metody nauki nie da się zastosować do młodszego, ale przy dwójce dzieci nie sposób skłonić jednego, żeby spokojnie oglądał wybrane bajki.

efekt synergii

Pan Pietruszka bawi się na podłodze. Wyjątkowo spokojnie, bo już wieczór i maluch zmęczony usiadł wreszcie na zadku. Wpada Pan Maruniowaty, wracający z przedszkola. Nagle mam wrażenie, że wszystko wybuchło. Jeden coś chce, drugi piszczy. Jeden lata, drugi go ciągnie za spodnie. Wysypują sobie zabawki na głowy, w powietrzu śmigają klocki, przeskakuję nad smochodzikami wyjeżdżającymi znikąd. "Jak oni są dwaj na raz, to mam wrażenie, że wszystko jest w ruchu" mówię do męża. "Jakbyśmy byli w korporacji, to bym ci powiedział, że właśnie osiągamy efekt synergii" No właśnie - można by tłumaczyć na takim przykładzie sens synergii, tylko kto by to wtedy wpisywał w cele biznesowe?

Dwójka bez sternika

Od 6 miesięcy tkwię w domu, wychodząc jedynie do lekarza. Kiedy następują te trzy do czterech dni w miesiącu, kiedy młodszy jest zdrowy, to chory jest starszy. Dobrze, że w Polsce broń palna nie jest dostępna, bo około godziny 16 mój poziom agresji względem świata pozwalał by na strzelanie z okna do dowolnych celów ruchomych.  Ale ja nie o tym.  Do niedawna sytuacja, w której oba maluchy zostawały się w domu, oznaczała całkowitą katastrofę. A teraz wolę jak są obaj, jak już mają chorować - to razem. Zajmują się sobą, ganiają dookoła pokoju, dzięki czemu o 12 młodszy pada na długą drzemkę, a wieczorem starszy zasypia w locie. Nie nudzą się. Dwójka dzieci potrafi się bawić jednym klockiem. Jak młodszy dla bezpieczeństwa jest włożony do łóżeczka, to starszy przed łóżeczkiem odstawia cyrk i teatr w jednym, a młodszy klaszcze jak przystało na wytresowaną publiczność. Jak młodszy pełźnie do schodów, starszy wrzeszczy tak, że nie przeoczyłabym, nawet jakbym była głucha (a zapewniam, że c