Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2015

Pan Elektronik dziwi się światu

Pietruszka kocha wszelkie elektroniczne gadżety. Wszystkie grające, świecące, migające ustrojstwa, które za czasów Pana Maruniowatego były wyłączone, teraz są zaopatrzone w nowe baterie. W domu panuje nieustanna kakofonia i dyskotekowe światła. Do ulubionych należy też zabawka z dotykowym ekranem, którą Bebikus Pierwszy pogardził całkowicie. Czas w łóżeczku, zamiast na drzemce, jest spędzany na ustawianiu kolejnych melodyjek w karuzeli. Ogólnie - wszystko co ma guzik musi zostać uruchomione. Dostał zabawkę bez baterii. Zignorował kolorowe koraliki i inne elementy mechaniczne i z rosnącą irytacją naciska klawisz. Widzę jak nad łepkiem unosi mu się chmurka "no co jest? coś się powinno dziać jak naciskam" . Wkładam baterie. Mała łapka naciska klawisz, rozlega się kolejny elektroniczny pisk, światełka błyskają, mała buzia szczęśliwa "no wreszcie!" . W szpitalu, w trakcie badania dostał zabawkę mechaniczną. Żeby uruchomić zapadki trzeba coś pociągnąć, przekręcić itp

Cicha noc

Późny wieczór. Cisza, błogi spokój. Dzieci śpią. Powoli my też zbieramy się. Rozpaczliwy krzyk. Ale normalnie KRZYK. Lecę spanikowana sprawdzić, co też stało się Panu Maruniowatemu. Maruniowaty owszem nieraz budzi się z płaczem, można wręcz rzec, że z płaczem budzi się regularnie, ale tym razem wrzask, jakby się na niego co najmniej ukrop wylał. Już mam jakieś absurdalne wizje, że może okno nad łóżkiem wypadło, albo co... "Liii-zaaaak" szlocha dziecko "???" "Lii-zaaak, nie zjadłem lizakaaaa" Rozpacz w kratkę, tata musiał przynieść patyczek, na dowód, że Bebikus Pierwszy zjadł swojego lizaka wieczorem. Tego walentynkowego zresztą. Zjadł go nawet dwa razy, bo najpierw skończył jeść mojego, a potem zabrał się za swój. Zgodnie obiecaliśmy zakup kolejnego. Dziecko poszło spać. Tym samym przebił noc, kiedy to zerwał się z okrzykiem "nie mogę nacisnąć" "czego nie możesz nacisnąć???" "tego" i usnął. A swoją drogą Pan Maru

I po walentynkach.

Tak między nami to lubię walentynki. Co z tego, że święto importowane i komercja. Komercja jest przy okazji każdego święta i założę się, że była odkąd człowiek wymyślił pieniądz. A import trochę innych nastrojów nie zaszkodzi, bo u nas to święta zawsze takie napuszone i poważne. Lubię walentynki i chętnie spędziłabym ten wieczór z małżonkiem z opcją dobry alkohol i miłe dekoracje. No ale są dzieci. Co na to wszechwiedzące blogowe poradniki? Ależ - zostaw dzieci z sąsiadką, znajomymi, lub rodziną. Dbaj o relacje z mężem. No usmarkać ze śmiechu się można, fascynująca jest popularność miejsc z takimi poradami. Chwileczkę - tylko odpędzę ten tłum sąsiadek chętnych opiekować się moimi dziećmi. Jeden problem - żadna z sąsiadek nie rozpoznaje mnie na ulicy innej niż nasza. W tej okolicy więzi sąsiedzkie rozpadły się jakiś czas temu. Rodzina raczej sama potrzebuje pomocy. A znajomi wyrośli z dzieci. Realistyczna opcja to opcja płatna, ale już dawno nie skorzystaliśmy z takiej opcji weekendow

Człowiek się uczy całe życie.

A rodzic uczy się głównie rzeczy, których wolałby nie wiedzieć. I nie, nie mam tu na myśli wzorów na ruch jednostajnie przyspieszony - ta część atrakcji dopiero za kilka lat. Za to szybko uzupełniam swoją wiedzę medyczną. No bo kto wie, że istnieje coś takiego jak bezdech afektywny? Ja nie wiedziałam. Dziecko w żłobku przestało oddychać i straciło przytomność. Lekarka na ostrym dyżurze orzekła, że to klasyczny przypadek. Nie przejmować się, to tylko oznacza, że dziecko jest nad wiek rozwinięte emocjonalnie. Zwykle wystarczy dmuchnąć w buzię, albo jakiś inny drobny bodziec, żeby zaczęło oddychać. Przejmuję się, bo Pietrucha dużo czasu spędza sam bawiąc się w łóżeczku, przy dwójce dzieci nie ma szans, żeby go cały czas obserwować. Przeciążeniowe zapalenie stanów - okazuje się, że to nie tylko choroba sportowców. Noszenie na rękach dziecka może być sportem ekstremalnym jak widać. Muszę się nauczyć nosić go w zębach. A na razie kupiliśmy wypasiony wózek - zaraz dorobię się przeciążenia

Wielka teoria jedzenia

O praktyce jedzeniowej już było . Teraz teoria. Bo żyjemy w takich czasach, że bez teorii się nie obędzie, a każda mama, zanim poda dziecku pierwszą łyżeczkę, skonsultuje jej zawartość z doktorem google. Zapewne nie przypadkiem najpopularniejsze blogi rodzicielskie (no przepraszam, ale żołądek mnie boli od słowa "parentingowe") to są blogi z poradami. Każdy by chciał, aby ktoś podał gotowe recepty na wychowanie idealnego dziecka.  A oprócz blogów są jeszcze specjalistyczne portale, nic tylko siadać i czytać (ale jednak może by nakarmić dziecko wcześniej? bo z głodu padnie zanim znajdziemy tę idealną wersję karmienia) Jako dziecko swojej epoki też zaglądam w takie miejsca. Całkiem serio znalazłam tam kilka rad jak przygotować dziecku paśnik, mniej serio kontempluję listy co wolno, a czego nie, w danym miesiącu. Wizualizuję sobie te szeroko zakrojone badania sprawdzające, czy dziecku można podać oregano w 6 miesiącu, a truskawki w 8, czy też na odwrót. Z grupą kontrolną koni

Jedzenie

Uwielbiam patrzeć jak Pietrucha je. Na jego buzi odmalowuje się cała radość z poznawania świata. Ooo, jakie interesujące. Hmm, zaskakująca faktura. Dobreee! Jak to połknąć? Oj matka, pewna jesteś, że to jadalne? No to spróbuję zjeść. Czy jak ugryzę z drugiej strony to będzie smakować tak samo? Włożę trochę do noska, żeby zapoznać się dokładnie z aromatem... Mimikę ma tak wymowną, że nie musi mówić. Przy okazji bardzo staram się nie widzieć w tym momencie Bebika nr1. Bebikus Pierwszy siedzi nad miską i cierpi za miliony. No chyba, że w misce jest rosół z kluseczkami w kształcie dinozaurów, wtedy jest "tylko" zadumany nad swym smutnym losem, w którym nie każdy posiłek składa się z czekolady. Nie trudno zgadnąć, które z moich dzieci przypomina budową groszek, a które szparaga, prawda?