Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2015

Złoty stok - wakacje z dziećmi, kolejne podejście

Kiepski moment na myślenie o wakacjach, co? No chyba, że zimowych... ale my na wakacje, a raczej na dogrywkę urlopową wybraliśmy się w listopadzie i nie w ciepłe kraje a "w Polskę". Do kotliny kłodzkiej konkretnie. Nie wypoczęliśmy, nie będę oszukiwać. Jakiś miliard razy powtórzyłam "chłopcy przestańcie" (bić się, wrzeszczeć, oblewać się, popychać). No niewątpliwie zajęliśmy głowy czymś innym niż praca. Wyjazd z małymi dziećmi całkiem poza sezonem ma sporo zalet. Na przykład takie, że wszelkie atrakcje służące temu, by dziecko wymusiło kasę na rodzicu, są zamknięte. Nie ma dmuchańców, gofry nie wyglądają zza każdego rogu. Ceny są niższe. Mniej ludzi w restauracjach obserwuje walkę rodziców by usadzić i nakarmić pociechy. Akurat w kotlinie kłodzkiej sezon trwa cały rok. Co prawda fontanny wyłączyli, i część rzeczy czynna jest krócej, ale to tyle. Wadą wyjazdu w okresie październik-listopad jest wczesny zmierzch. Wieczorem raczej nie poszalejemy z dziećmi na placu

Trochę sznurka

Przerywamy transmisję z przebiegu frustracji macierzyńskich by zrobić miejsce dla odrobiny sznurka. Od dawna mnie korciło, żeby użyć drutów do czegoś innego niż generacja swetra. I żeby użyć innego tworzywa niż standardowa włóczka. Próbowałam z paskami pociętej bawełny, ale struktura powstającej "dzianiny z dzianiny" dla mnie jest obrzydliwa. A na drutach robię między innymi dla czysto fizycznej przyjemności. I użycie sznurka to ciekawe doznanie. To jest dzianina zrobiona na drutach nr 20, największych jakie mam. Efekt - to jest ciężkie, ale miękkie i przyjemne w dotyku. "To" czyli dywanik łazienkowy, o taki. I od razu widać, że sznurek nie wybacza. Oczka kończące są za luźne. Niektóre oczka brzegowe także. Całość jest dość swobodna w formie i potrafi oddalić się od wersji "prostokąt" w bliżej nieokreślonym kierunku. Co nie zmienia faktu, że praca była ekspresowa a wynik jest użytkowany intensywnie i się sprawdza. Zdjęcia i sam dywanik są sprzed kilku

co kto rozumie przez zdrowe żywienie

Kiedy dowiedziałam się, że ze szkolnych sklepików mają zniknąć niezdrowe przekąski, pomyślałam "fajnie", nie każdy ma czas szykować wymyślne śniadanka do szkoły, niech dzieciak ma szansę kupić sobie świeżą kanapkę. (Sama nie nosiłam kanapek do szkoły, bo nie znosiłam smaku kanapki zmiętolonej przez kilka godzin w tornistrze). Kiedy dowiedziałam się, że finalnie urzędnicza wizja za niezdrowe uznała drożdżówki i kanapki w rodzaju bułka z salami - trafił mnie szlag. No bo przecież te produkty w rozsądnych ilościach nie szkodzą dzieciom, przy zróżnicowanej diecie... Co kto uważa za rozsądne ilości i zróżnicowaną dietę... Dziś akurat jestem w domu sama z dziećmi. Ugotowałam kaszę jaglaną z domową (!) konfiturą. Efekt? Nic nie zostało zjedzone. W obu przypadkach moich synalków - dopóki siedziałam w domu, dziecko pięknie jadło - kasze dowolne, zupy doprawiane ziołami, niesolone obiady, niesłodkie jogurty (które owszem dosładzałam, ale domowymi przetworami z owoców) i niesłodki

Rysunek dla Poli

Maruniowaty rysuje. Rysując opowiada całą historię - t u rośnie drzewo, ale ma tylko jedno jabłko, bo było za mało podlewane. Ludzik zrywa jabłko, a tak w ogóle pada deszcz. Deszcz, nie burza, bo burza niszczy drzewa. Ale tak naprawdę to najważniejsze jest, że to rysunek dla Poli. Mamo schowajmy rysunek, żeby Piotruś nie zniszczył (Pietrucha łypie czujnie zza rogu szafki niszczycielskim okiem bazyliszka), bo mamo jak Pola przyjdzie to jej dam, bo to jest rysunek dla Poli. Pola to przyjaciółka ze żłobka. Po pójściu do przedszkola dzieciaki widziały się jeszcze kilka razy, ale teraz szansa na wręczenie rysunku jest żadna. Pola z rodziną wyprowadziła się do innego miasta. Tak sobie myślę, że wiek temu posiadanie przyjaciela od kołyski nie było niczym dziwnym. Ludzie zwykle pozostawali w tej samej okolicy i tych samych relacjach. I na dobre i na złe. Teraz międzyludzkie relacje trwają kilka lat i to przy dobrych wiatrach. Równolegle czytam książkę Randi Zuckenberg o tym jak FB pozytyw

Po co mama wraca do pracy

Zaniosłam Pietruchę na przegląd do pediatry. Nasza pani pediatra w porywach widywała nas dwa razy na tydzień i co drugą wizytę wypisywała skierowanie do szpitala. To jest lekarz, który nie rozpoznaje połowy pacjentów, ale nas widzi z daleka, tak często bywaliśmy. Przez ostatnie pół roku na mój widok pytała czy się dobrze czuję, czy nie jestem chora, jak sobie radzę etc. Na ostatniej wizycie stwierdziła, że wyglądam wreszcie na wypoczętą i w ogóle kwitnąco. 2 miesiące temu wróciłam do pracy. Jestem zmęczona, ale jestem szczęśliwa. W ciągu ostatnich 2 lat dom stał się dla mnie więzieniem, bez możliwości wyjścia najpierw ze względu na problemy ciążowe, potem ze względu na stan dziecka. 2 lata, kiedy rozmowa z dorosłym człowiekiem była wielkim świętem. To był jeden z najbardziej samotnych okresów w moim życiu. Szczerze podziwiam mamy, które odnajdują się w takim życiu, zwłaszcza te, którym przyszło walczyć z przewlekłą chorobą dziecka. Niedawno przeczytałam artykuł o kobietach zwalnian

Nieźle śpiewa jak na dziecko, które jeszcze nie mówi

Jedzie po ba ba ba ba baaa  śpiewa Pietruszek ciągnąc ciuchcię z wagonikiem. Melodia"jedzie pociąg z daleka" wychodzi mu całkiem wyraźnie. Momentami da się odróżnić także słowa. Problem jest jeden - w połowie zwrotki pociąg dojeżdża do nierówności na kanapie, która powoduje odłączenie wagonika. Zaś odłączenie wagonika powoduje wrzask. Pietruszka jest zdeterminowany aby zrealizować koncepcję obejmującą przejazd pociągu wraz z odśpiewaniem całej zwrotki. Waga, jaką mały przykłada do muzyki, jest czymś całkiem odmiennym niż u starszego. Wpływa także na wybór bajek, muszą być z dobrą oprawą muzyczną. Świnka Peppa fałszuje, co wyraźnie irytuje najmłodszego. Chodź, włączę ci Maxa i Ruby - wołam. Rubi? - upewnia się tuptając do telewizora. Jak na niemówiące jeszcze dziecko ... całkiem nieźle gada. Rzuca od niechcenia jakiś tekst w rodzaju "gdziejestmarek", po czym wraca do swojego blablania, albo woła "pohehajcie" (no wymowa idealna nie jest) za oddalający

Nitki

Dzieci wyjechały na wakacje beze mnie, bo ja właśnie wróciłam do pracy. Wcześniej tłumaczyliśmy starszemu, że mama wraca do pracy, żeby zarabiać pieniądze na rzeczy, które kupujemy. Dziecko dzwoni porozmawiać -mamo, czy masz pieniążki? -a na co potrzebujesz pieniążków kochanie? -nooo.... na zabawki i na TWOJE nitki No i wyszło, że pracuję "na nitki". A swoją drogą nie przestaje mnie zdumiewać jak oczywistą rzeczą dla małych dzieci jest telefon. Nawet młodszy "rozmawiał" ze mną.

Po dniu ojca

Mój tata nie żyje od ponad 3 lat. Z pamięci najczęściej wypływają dwa obrazki: "Tata oddaje mi swój kawałek czekolady." Zawsze oddawał. To były czasy, gdy czekolada była cenną zdobyczą i podstawowym dobrem na łapówki. Te zdobyte i przeznaczone do zjedzenia były wydzielane po kawałeczku i sprawiedliwie dzielone między domowników. Tata twierdził, że nie lubi. O tym, że mój tata uwielbia czekoladę dowiedziałam się już jako dorosły człowiek. To wspomnienie wypływa zawsze, gdy odruchowo syczę na małżonka "nie rusz, to dla dzieci". "Maruniowaty i dziadek". Mój kilkumiesięczny synek uczy się siadać chwytając dziadka za palec. Dziadek wyciąga palec nadludzkim wysiłkiem. Mój tata przeżył prawie półtora roku w terminalnym stadium raka -całą moją ciążę i 6 miesięcy życia małego człowieka - żeby mnie nie martwić w trudnym okresie. Pod koniec był już niemal całkowicie sparaliżowany i nie mógł nic jeść. Zmarł wkrótce po tym, jak dowiedział się, że znalazłam pracę i d

duży człowiek vs mały wirus

Upał, w sypialni 27 stopni, a ja pod zimową kołdrą i dwoma kocami marznę jakby mnie ktoś wrzucił do przerębla. Dziecko sprzedało mi trzydniówkę. Kilka dni temu to starszy obnosił 39 stopni po okolicy. Ani z nim ani ze sobą nie wybrałam się do lekarza. Nie wierzę w leczenie kozim mlekiem i ziółkami, zwłaszcza że obaj moi synowie urodzili się dzięki nowoczesnej medycynie, ale średnio kumaty rodzic jest w stanie wyleczyć kilkulatka z kataru, drobnego przeziębienia czy sztandarowego trzy dniowego wirusa. Dopóki jestem na urlopie wychowawczym, to mam ten komfort, że chore dziecko mogę po prostu zatrzymać w domu, posadzić na kanapie, wcisnąć do ryjka środek przeciwgorączkowy, kontrolować picie i nie ciągać go niepotrzebnie po przychodniach. Oczywiście po powrocie do pracy trzeba będzie z każdą, nawet jednodniową niedyspozycją dziecka lub moją, taszczyć się do lekarza i to jest paranoja. Interniści i pediatrzy tracą czas na przypadki, które wymagają tylko wypisania trzydniowego zwolnienia. W

Sweterek młodszego brata

Czym charakteryzuje się sweter młodszego brata? Ano tym, że powstał z resztek włóczki po sweterku przedszkolaka . Pan Pietruszka jeszcze nie wykazuje preferencji kolorystycznych, a ja musiałam zużyć resztę czerwonej i szarej Himalaya Everyday. W sumie to 3/4 szarej i 3/4 motka czerwonej. Sweter miał mieć linię wyszczuplającą właściciela, który do najlżejszych nie należy. Udało się całkiem ładnie. A w ogóle to całość zrobiona już miesiąc temu, tylko jakoś nie mogła się doczekać na tą minutę, kiedy dzieci nie będzie i będzie można dzianinę rzucić na płasko i cyknąć fotkę. Sweter zrobiony od dołu do góry  mniej więcej w jednym kawałku. Rękawy powstają poprzez dodanie oczek w przedniej części, a następnie dobieranie z brzegu przy robieniu tyłu. Jedyny moment, kiedy musiałam użyć igły to wszywanie suwaka i było to ciężkie przeżycie. No bo suwak należy kupić zanim się zrobi sweter, a nie po. Suwaka rozdzielczego nie da się skrócić. Ten tutaj wszyty jest na styk, sięga do granicy stójki

Plumpik pan pacynka

Proszę państwa oto Plumpik. Plumpik jest nieodrodnym synem skarpetki i pudełka z guzikami. To jedyne zdjęcie Plumpika jakim dysponuję, więc proszę mi wybaczyć jakość. Stworzenie zostało zawłaszczone przez Pana Maruniowatego i musieliśmy szukać miseczki, aby Plumpik mógł się wykąpać razem z Maruniowatym (na sucho na szczęście!), pudełeczka na łóżeczko, a mini ręcznik został użyty jako kocyk i ogólnie - młody nie spuszcza go z oka i nie wolno go ruszać. Plumpik powstał na przedszkolny konkurs pacynek. Publiczne przedszkola pracują nad wychowaniem rodziców. Nieźle się rodzinnie nagłówkowaliśmy, jak zrobić taką pacynkę. Mordkę udało się zrobić dopiero po wszyciu w skarpetkę kawałka twardej tektury i przydała się wielka gruba, ale ostra igła. Uszy to rogi kołnierza mężowskiej koszuli. Z resztą poszło już łatwo. Aczkolwiek nie sądzę, żebyśmy dotarli na podium, zbyt duży udział w tworzeniu miał Pan Przedszkolak. I nie pozwolił zrobić pacynce wystającego języka. Jeśli wydaje ci się, że

Pamięć dziecka

Synek znajomej twierdzi, że pamięta wszystko. Mama przedszkolanka się z tego śmieje. To pewnie dziecięca zabawa, ale jeśli nie to ... na koniec dnia rodzicom nie zawsze jest do śmiechu. No i oczywiście każdy maluch zapamięta każde "kulwa" i "cholela", bo jakżeby inaczej (starszy częstuje młodszego tekstem "przestań krzyczeć, bo mnie głowa boli", taaak). Pamięć dziecka to fascynujące zjawisko. Przynosimy do domu taką zamotaną w becik kluskę, która nie mówi i automatycznie zakładamy, że skoro nie mówi, to nie myśli i nie zapamiętuje. Przykładamy własne wzorce, a toto przecież musi myśleć i zapamiętywać, bo się uczy. I tak to pewnego dnia zaczyna gadać. Oczywiście czekasz, aż przemówi do ciebie per "mama", a ono od razu z wysokiego c "mlekaaa!" (tak zrobił Maruniowaty), "daj mi, daj mi!" (a to standardowy występ Pietruchy). A jak już zaczyna składać zdania, uzyskujesz wgląd w ciemną studnię pozornej niepamięci i robi się zabawni

Nocleg z dzieckiem, czy to da się przeżyć?

Podziwiam szczerze rodziców wyjeżdżających "na wczasy" z dziećmi do maleńkich pokoików w pensjonatach. Rozumiem kwestie finansowe, ale w tej samej cenie co pokój w pensjonacie, można znaleźć mieszkanie wakacyjne, szumnie zwane "apartamentem". No dobra, te apartamenty często mają 30m2 i nie ma w pakiecie jedzonka, ale tak naprawdę istotna jest sypialnia na maluchów i kuchenka. A co mnie tak naszło? A naszło mnie, bo kilka dni temu musieliśmy wyjechać w Polskę, trasa była za długa, żeby od razu wrócić, więc nocowaliśmy w pensjonacie właśnie. Owszem dostaliśmy pokój, gdzie wygodnie dało się ustawić łóżeczko. Godzina 20, układamy malucha, otulamy, gasimy światła, wstrzymujemy oddech... Dziecko czujne jak ważka, staje do pionu jak tylko usłyszy szelest. Wyłączamy tablety, telefony i tkwimy bez ruchu do 22. Nie ma mowy o rozmowie, nawet szeptem, małżonek i ojciec dzieciom zapewne w duchu rozpacza nad tym piwem, co sobie skrzętnie przyniósł do pokoju. Ja w duchu dziękuję w

nie tylko lofty

Mam słabość do architektury fabrycznej i w ogóle ceglanej. No nie, w lofcie z dwójką małych wrzaskunów na pewno nie chciałabym mieszkać ( bo zapewne oszalałabym od pogłosu wrzasków) ale oglądać ten typ budownictwa lubię. I stąd pomysł na rodzinny spacer po dawnym mieście faktycznym. Dobre przy założeniu, że dzieci są wystarczająco małe żeby cieszyć się samym spacerem z rodzicami, bo na atrakcje pro dzieciowe nie ma co liczyć w Żyrardowie. No i należy się wybrać w ciepły dzień, żeby spokojnie cieszyć się spacerem. Nam lekko zadki zmarzły. A to zdjęcie jest zupełnie nie reprezentatywne, ale fajnie wyszło, o. Zdjęcia "kanonicznych" elementów wycieczki wyszły, ale na spacer. Ze strony miasta można pobrać trasę spaceru i to jest dla mnie duży plus wycieczki, etap myślenia "co zobaczyć" odpada, genialne zwłaszcza w momencie, kiedy od hasła "to jedziemy gdzieś" do upychania w samochodzie mija 30 minut i jest poświęcone na wyłapanie potomków. A zresztą z

Chomiczówka, chomiczówka

 Niewiele osiedli doczekało się własnej piosenki, prawda? Ale nie ma już tamtej Chomiczówki, niezbyt czyste i niezbyt bezpieczne blokowisko zmieniło się w jedno z przyjemniejszych osiedli Warszawy. Zaskakujące jak ładnie się zestarzało to blokowisko z lat '70, podczas gdy niektóre z tego okresu już zmieniły się w slamsy. No i mnie też zmieniła się perspektywa. Wyprowadziłam się kilkanaście lat temu. "Mama, tam jest plac zabaw! I tam też jest plac zabaw. Mama! Plac zabaw! Tam chodźmy i tam chodźmy!". (jedna z tych huśtawek jest "zabytkowa", a jak skrzypi....) Pomiędzy kilkunastopiętrowymi blokami zamknięta jest bardzo duża przestrzeń wspólna. Place zabaw, "górka" do zjeżdżania, zadrzewione tereny do spacerów, asfaltowe uliczki na których bezpiecznie przedszkolak może gonić na hulajnodze a bebikus młodszy na rowerku. Dla moich maluchów wielka atrakcja.  Maruniowaty może z jednego placu zabaw na drugi przejechać na hulajnodze. W miejscu gdzie mies

Jak zrobić muzeum

"Ustawię tu jeszcze kilka samochodzików i mogą przychodzić ludzie, bo to będzie muzeum!" mamrocze przejęty Pan Maruniowaty ustawiając samochody na brzegu wanny. "bo ludzie mogą przychodzić do muzeum i ludzie mogą przychodzić do naszej łazienki, bo to teraz jest muzeum"  Co prawda wizja ludzi odwiedzających moją łazienkę jakoś mnie nie zachwyca, ale zabawa pokazuje, że wizyta w Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach, była dobrym pomysłem. Tak naprawdę do mogliśmy do samego muzeum nie wchodzić, bo pod bramą ustawione są autobusy, w tym piętrusy, do których można wchodzić. No i Genia stoi na wieździe, znaczy ten ... za dużo razy Autka oglądałam, nie Gienia rzecz jasna, tylko samochód z czasów, kiedy samochody jeszcze wyglądały jak powozy bez konia. Jak parkowaliśmy obok, to małemu tak się głowa kręciła, że mało jej nie ukręcił... (a ja niestety nie zabrałam aparatu i nie mam dobrego ujęcia autobusów! Jest za to Gienia z komóreczki) "Za moich czas

Domowy sweter przedszkolaka

No proszę, udało mi się zrobić ładne zdjęcie. Tłumy szaleją. Szał ciał i uprzęży. Nic to, że nie bardzo widać, co w zawiniątku jest. Ale kolor właściwy, a całość estetyczna. Pozwólcie, że się chwilę pozachwycam. Bo odkąd mam dzieci moje życie straciło na estetyce. Zyskało w wielu innych wymiarach, ale estetyka cierpi i łka.  A kompozycja zdjęć nie spędza mi snu z powiek, statywu raczej nie wyciągam (to też jest zrobione "z ręki"), instrukcji do ustawień manualnych nadal nie przeczytałam. Bywa. Nie ma co się oszukiwać - odkąd wszyscy mamy łącza z dużą przepustowością, sensem internetu stał się obraz a nie słowo. Może to czas aby dinozaury przeprosiły się z własnymi analogowymi kajecikami? A w zawiniątku jest prosty sweterek dla przedszkolaka. Rozmiar 110 mniej więcej. "Domowy", bo temperatura w przedszkolu zimą to 26 stopni. Mhm. Dwadzieścia sześć. I pani opiekunka się mnie pyta, czy dziecku można zdjąć wierzchnią bluzeczkę czy może ma chodzić w dwu? Najlepi

Jak objaśnić dziecku świat?

Zrobiło się nieco cieplej (z akcentem na "nieco"), dzieciaki prawie zdrowe (z akcentem na "prawie", a jakże), nadszedł czas by przynajmniej raz w tygodniu gdzieś rodzinnie ruszyć. Tak żeby było ciekawie dla wszystkich i tak żeby dało się wyrobić między jedną inhalacją a kolejną. Jednym z pomysłów było muzeum kolei w Sochaczewie. To oddział muzeum warszawskiego, więc mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać. Dla dorosłych - oba te muzea to rozpacz i żenada i trzeba się nastawić, że oglądasz to jak kreskówkę, nie zastanawiając się nad realiami. No i musisz jeszcze zignorować otoczenie muzeum. Absolutnie wszystkie eksponaty są wyprute z zawartości i słabo (albo i wcale) opisane. Takie wydmuszki. A dookoła bloki mieszkaniowe. Dla dziecka 2-4 lata - prawie raj na ziemi. Bloków nie widzi, bo patrzy niżej, a dookoła milion Starych Pitów . Sochaczew wypada lepiej niż Warszawa, tu przynajmniej rdza nie wyłazi spod farby, a informacje nie są w postaci naklejonych

Czytania nigdy za wiele

Czytam, odkąd mam dziecię, z którym trzeba siedzieć w domu, czytam nawet więcej. Z tą różnicą, że książki zamieniłam na czytanie na smartfonie. Czyli e-bok, albo blogi. Dziś przeczytałam taki zestaw: http://nietypowamatkapolka.blogspot.com/2015/04/matka-polka-uciemiezonanowy-rodzaj.html http://biegiemprzezpola.blogspot.com/2015/03/cztery-medale-weroniki.html Trzeba patrzeć na tą piękną stronę życia.

(Po) zimowo

Słoneczko grzeje, mój zimowy szczękościsk powoli odpuszcza, wreszcie. Szczękościsku dostaję, gdy zimą nasza pani pediatra (którą widuję tak często, że chyba powinnam zaprosić ją na święta...)czujnie pyta "a jaką temperaturę macie państwo w domu?". "Zajebiście zimno" chciałabym odpowiedzieć szczerze i z głębi serca, alem kulturalny człowiek w miarę. Więc zęby zaciskam i przez te zaciśnięte zęby mamroczę "20 stopni". "Oooo, to trochę za ciepło, dla dzieci lepiej by było ustawić 18". "18 mamy w sypialniach" odpowiadam grzecznie, powstrzymując się od wszelkiej mowy nienawiści i dla uspokojenia wizualizując rachunek za gaz, który zamiast, jak dotąd, wywołać zawał, w tą zimę spowodował tylko atak serca. Taka temperatura może i faktycznie jest dobra dla dzieci z problemami oddechowymi, ale mnie zabija. I zimnem i ubieraniem się w polar męża. W polarze i wyglądam i czuję się nędznie. Rzuciłam się więc w internety na poszukiwanie swetrów. To co

śpiewać każdy może

 ... trochę lepiej, lub trochę gorzej... Pan Pietruszka jest wielbicielem hałasu, nie, wróć, jest wielbicielem muzyki. I teraz, jak nie ma Maruniowatego, w domu króluje muzyka dla dzieci. (Jak jest Pan Maruniowaty, to do głosu dochodzi Traktor Tom). Nie jestem zwolennikiem pasienia dzieci muzyką "dla dorosłych", a raczej - nie tylko dla dorosłych. Dobra muzyka co prawda nie zna granic wiekowych, ale piosenki dla małych dzieci mają też za zadanie oswoić dziecko z językiem. Naprawdę to większość współczesnej twórczości do tego celu się nie nadaje, no chyba że w ramach eksperymentu chcemy sobie wyhodować dziecię wypowiadające się w stylu "weź mnie na densflor zrobię ci hardkor". Nie nadają się też towarzyszące takiej muzyce obrazki. (Jej, czy ja brzmię jak stara, konserwatywna matrona? No cóż, dajcie mi czekolady) Niestety albo nie umiem szukać, albo polskie piosenki dla dzieci to jest pomór i zaraza. Albo Shazza style, albo Fasolki, które już jako dziecko uważał

Pierwsze słowa ... przez telefon.

Pan Pietruszka trzyma zabawkowy smartfon przy uchu i w skupieniu mówi do niego "alo? Alooo?" To chyba można uznać za pierwsze słowo? A tak w ogóle to pierwszego słowa, wyraźnie oddzielonego od pozostałych, chyba nie będzie. Maluch próbuje wymawiać wiele wyrazów z mniejszym lub większym przybliżeniem. "Mama" i "Tata" wychodzą mu całkiem nieźle, ale też "co to?", "po co?", "daj mi", "dostałem" i masa innych zbitek dwu - trzy wyrazowych, wymawianych niewyraźnie i raczej jako śpiewna sekwencja dźwięków, a nie wyrazy. Zupełnie inaczej to przebiega niż nauka mowy u Maruniowatego, który najpierw nauczył się mówić "mleka!" i "nie", potem długo, długo nic, a potem zaczął sypać kolejnymi wyrazami wymawianymi już dość sprawnie. A tym czasem Pan Maruniowaty przejmuje zabawkę i kontynuuje rozmowę telefoniczną: "dobra, dobra, no kupiłem banany i pączki tak, dzidziuś znów był w szpitalu, no to na r

Dzieci cywilizowanych ludzi

Kwitniemy sobie na SOR'e. SOR to cudne miejsce do obserwacji, od razu się budzi moja dusza socjologa. Oczywiście jest co najmniej jedno dziecko wychowywane bezstresowo. Za maluchem lata mama i babcia powtarzając monotonnie "Tego nie wolno kochanie, to nie twoja zabawka, nie rusz chłopczyka" . Nie próbują go ani czymś zająć, ani spacyfikować. Zapewne dziecko ma się "rozwijać naturalnie". A dziecię zabiera cudze zabawki, szturcha inne dzieci i ogólnie docenia każdym swym ruchem bezstresowość wychowania, w kolejnym etapie rodzice pewnie będą się procesować ze szkołą ograniczającą ich cudowne dziecko. Tak zdaję sobie sprawę, że jakby mama próbowała tego malca spacyfikować, to byłby płacz. A tak płacze mój maluch, obudzony kolejnym kuksańcem bezstresowca. Staram się delikatnie odsunąć to bezstresowe dziecko, babcia powtarza "kochanie nie rusz chłopca" , oj to naprawdę wygląda śmiesznie. Starszy chłopiec proponuje rozbisurmanionemu maluchowi swój tablet

Model

Pan Maruniowaty cierpi nad kolacją. Minę ma taką, jakbym co najmniej zmuszała go do jedzenia zgniłych jaj na surowo. Nie mam już siły się złościć, więc zaczynam się śmiać i wyciągam aparat. Zrobię ci zdjęcie z taką miną nad jedzeniem i później przypomnę jak wyglądałeś nad jedzeniem! W głębi czarnej duszy już sobie wizualizuję, że za kilkanaście lat pokażę to zdjęcie jego dziewczynie. Pan Maruniowaty na widok obiektywu natychmiast serwuje minę "jestem uroczy" oraz uśmiech nr5. Temu dziecku nie da się zrobić brzydkiego zdjęcia. Nawet jak zawiesi się w czasie ubierania, z jedną skarpetką w ręku, to też w takiej pozie, że tylko zdjęcia robić i magazyn z półki fashion wydawać. Najwyraźniej fotogeniczność, to nie tylko kwestia urody, ale jakiś dodatkowy zmysł. I mam nadzieję, że jednak nie wybierze kariery w modelingu, bo trochę byłoby mi wstyd.

Clock

A wiesz mamo, że clock to zegar?  Ten nasz zegar to też clock!  A snow to śnieg!  Nie ma snoła.  A jak jest masło? Od czasu do czasu Pan Maruniowaty ma atak anielskiego. To miło, że taktyka pokazywania mu wyłącznie anglojęzycznych bajek niemal do trzeciego roku życia, teraz zaprocentowała. Chociaż owszem, bywa to irytujące, bo raz, że przymusowo rozszerzyłam swój słownik o wyrazy całkowicie zbędne mi do szczęścia (naprawdę nie muszę wiedzieć jak jest szewc i karuzela, ale oglądając bajki nie da się tego uniknąć), dwa że czasem muszę się nieźle wysilić, żeby zrozumieć o co chodzi przedszkolakowi sepleniącemu w języku obcym. A wiesz mamusiu, że łejn to deszcz? ?? łejn! rain kochanie no mówię, łejn, a potem jest łeinboł. Szkoda, że tej samej metody nauki nie da się zastosować do młodszego, ale przy dwójce dzieci nie sposób skłonić jednego, żeby spokojnie oglądał wybrane bajki.

efekt synergii

Pan Pietruszka bawi się na podłodze. Wyjątkowo spokojnie, bo już wieczór i maluch zmęczony usiadł wreszcie na zadku. Wpada Pan Maruniowaty, wracający z przedszkola. Nagle mam wrażenie, że wszystko wybuchło. Jeden coś chce, drugi piszczy. Jeden lata, drugi go ciągnie za spodnie. Wysypują sobie zabawki na głowy, w powietrzu śmigają klocki, przeskakuję nad smochodzikami wyjeżdżającymi znikąd. "Jak oni są dwaj na raz, to mam wrażenie, że wszystko jest w ruchu" mówię do męża. "Jakbyśmy byli w korporacji, to bym ci powiedział, że właśnie osiągamy efekt synergii" No właśnie - można by tłumaczyć na takim przykładzie sens synergii, tylko kto by to wtedy wpisywał w cele biznesowe?

Dwójka bez sternika

Od 6 miesięcy tkwię w domu, wychodząc jedynie do lekarza. Kiedy następują te trzy do czterech dni w miesiącu, kiedy młodszy jest zdrowy, to chory jest starszy. Dobrze, że w Polsce broń palna nie jest dostępna, bo około godziny 16 mój poziom agresji względem świata pozwalał by na strzelanie z okna do dowolnych celów ruchomych.  Ale ja nie o tym.  Do niedawna sytuacja, w której oba maluchy zostawały się w domu, oznaczała całkowitą katastrofę. A teraz wolę jak są obaj, jak już mają chorować - to razem. Zajmują się sobą, ganiają dookoła pokoju, dzięki czemu o 12 młodszy pada na długą drzemkę, a wieczorem starszy zasypia w locie. Nie nudzą się. Dwójka dzieci potrafi się bawić jednym klockiem. Jak młodszy dla bezpieczeństwa jest włożony do łóżeczka, to starszy przed łóżeczkiem odstawia cyrk i teatr w jednym, a młodszy klaszcze jak przystało na wytresowaną publiczność. Jak młodszy pełźnie do schodów, starszy wrzeszczy tak, że nie przeoczyłabym, nawet jakbym była głucha (a zapewniam, że c

Pan Elektronik dziwi się światu

Pietruszka kocha wszelkie elektroniczne gadżety. Wszystkie grające, świecące, migające ustrojstwa, które za czasów Pana Maruniowatego były wyłączone, teraz są zaopatrzone w nowe baterie. W domu panuje nieustanna kakofonia i dyskotekowe światła. Do ulubionych należy też zabawka z dotykowym ekranem, którą Bebikus Pierwszy pogardził całkowicie. Czas w łóżeczku, zamiast na drzemce, jest spędzany na ustawianiu kolejnych melodyjek w karuzeli. Ogólnie - wszystko co ma guzik musi zostać uruchomione. Dostał zabawkę bez baterii. Zignorował kolorowe koraliki i inne elementy mechaniczne i z rosnącą irytacją naciska klawisz. Widzę jak nad łepkiem unosi mu się chmurka "no co jest? coś się powinno dziać jak naciskam" . Wkładam baterie. Mała łapka naciska klawisz, rozlega się kolejny elektroniczny pisk, światełka błyskają, mała buzia szczęśliwa "no wreszcie!" . W szpitalu, w trakcie badania dostał zabawkę mechaniczną. Żeby uruchomić zapadki trzeba coś pociągnąć, przekręcić itp

Cicha noc

Późny wieczór. Cisza, błogi spokój. Dzieci śpią. Powoli my też zbieramy się. Rozpaczliwy krzyk. Ale normalnie KRZYK. Lecę spanikowana sprawdzić, co też stało się Panu Maruniowatemu. Maruniowaty owszem nieraz budzi się z płaczem, można wręcz rzec, że z płaczem budzi się regularnie, ale tym razem wrzask, jakby się na niego co najmniej ukrop wylał. Już mam jakieś absurdalne wizje, że może okno nad łóżkiem wypadło, albo co... "Liii-zaaaak" szlocha dziecko "???" "Lii-zaaak, nie zjadłem lizakaaaa" Rozpacz w kratkę, tata musiał przynieść patyczek, na dowód, że Bebikus Pierwszy zjadł swojego lizaka wieczorem. Tego walentynkowego zresztą. Zjadł go nawet dwa razy, bo najpierw skończył jeść mojego, a potem zabrał się za swój. Zgodnie obiecaliśmy zakup kolejnego. Dziecko poszło spać. Tym samym przebił noc, kiedy to zerwał się z okrzykiem "nie mogę nacisnąć" "czego nie możesz nacisnąć???" "tego" i usnął. A swoją drogą Pan Maru

I po walentynkach.

Tak między nami to lubię walentynki. Co z tego, że święto importowane i komercja. Komercja jest przy okazji każdego święta i założę się, że była odkąd człowiek wymyślił pieniądz. A import trochę innych nastrojów nie zaszkodzi, bo u nas to święta zawsze takie napuszone i poważne. Lubię walentynki i chętnie spędziłabym ten wieczór z małżonkiem z opcją dobry alkohol i miłe dekoracje. No ale są dzieci. Co na to wszechwiedzące blogowe poradniki? Ależ - zostaw dzieci z sąsiadką, znajomymi, lub rodziną. Dbaj o relacje z mężem. No usmarkać ze śmiechu się można, fascynująca jest popularność miejsc z takimi poradami. Chwileczkę - tylko odpędzę ten tłum sąsiadek chętnych opiekować się moimi dziećmi. Jeden problem - żadna z sąsiadek nie rozpoznaje mnie na ulicy innej niż nasza. W tej okolicy więzi sąsiedzkie rozpadły się jakiś czas temu. Rodzina raczej sama potrzebuje pomocy. A znajomi wyrośli z dzieci. Realistyczna opcja to opcja płatna, ale już dawno nie skorzystaliśmy z takiej opcji weekendow

Człowiek się uczy całe życie.

A rodzic uczy się głównie rzeczy, których wolałby nie wiedzieć. I nie, nie mam tu na myśli wzorów na ruch jednostajnie przyspieszony - ta część atrakcji dopiero za kilka lat. Za to szybko uzupełniam swoją wiedzę medyczną. No bo kto wie, że istnieje coś takiego jak bezdech afektywny? Ja nie wiedziałam. Dziecko w żłobku przestało oddychać i straciło przytomność. Lekarka na ostrym dyżurze orzekła, że to klasyczny przypadek. Nie przejmować się, to tylko oznacza, że dziecko jest nad wiek rozwinięte emocjonalnie. Zwykle wystarczy dmuchnąć w buzię, albo jakiś inny drobny bodziec, żeby zaczęło oddychać. Przejmuję się, bo Pietrucha dużo czasu spędza sam bawiąc się w łóżeczku, przy dwójce dzieci nie ma szans, żeby go cały czas obserwować. Przeciążeniowe zapalenie stanów - okazuje się, że to nie tylko choroba sportowców. Noszenie na rękach dziecka może być sportem ekstremalnym jak widać. Muszę się nauczyć nosić go w zębach. A na razie kupiliśmy wypasiony wózek - zaraz dorobię się przeciążenia

Wielka teoria jedzenia

O praktyce jedzeniowej już było . Teraz teoria. Bo żyjemy w takich czasach, że bez teorii się nie obędzie, a każda mama, zanim poda dziecku pierwszą łyżeczkę, skonsultuje jej zawartość z doktorem google. Zapewne nie przypadkiem najpopularniejsze blogi rodzicielskie (no przepraszam, ale żołądek mnie boli od słowa "parentingowe") to są blogi z poradami. Każdy by chciał, aby ktoś podał gotowe recepty na wychowanie idealnego dziecka.  A oprócz blogów są jeszcze specjalistyczne portale, nic tylko siadać i czytać (ale jednak może by nakarmić dziecko wcześniej? bo z głodu padnie zanim znajdziemy tę idealną wersję karmienia) Jako dziecko swojej epoki też zaglądam w takie miejsca. Całkiem serio znalazłam tam kilka rad jak przygotować dziecku paśnik, mniej serio kontempluję listy co wolno, a czego nie, w danym miesiącu. Wizualizuję sobie te szeroko zakrojone badania sprawdzające, czy dziecku można podać oregano w 6 miesiącu, a truskawki w 8, czy też na odwrót. Z grupą kontrolną koni

Jedzenie

Uwielbiam patrzeć jak Pietrucha je. Na jego buzi odmalowuje się cała radość z poznawania świata. Ooo, jakie interesujące. Hmm, zaskakująca faktura. Dobreee! Jak to połknąć? Oj matka, pewna jesteś, że to jadalne? No to spróbuję zjeść. Czy jak ugryzę z drugiej strony to będzie smakować tak samo? Włożę trochę do noska, żeby zapoznać się dokładnie z aromatem... Mimikę ma tak wymowną, że nie musi mówić. Przy okazji bardzo staram się nie widzieć w tym momencie Bebika nr1. Bebikus Pierwszy siedzi nad miską i cierpi za miliony. No chyba, że w misce jest rosół z kluseczkami w kształcie dinozaurów, wtedy jest "tylko" zadumany nad swym smutnym losem, w którym nie każdy posiłek składa się z czekolady. Nie trudno zgadnąć, które z moich dzieci przypomina budową groszek, a które szparaga, prawda?

Dziadek

Dziadek i babcia są ważne dla dziecka. Dają dziecku pojęcie rodziny szerszej niż mama i tata. Dziadek i babcia są stałymi postaciami w współczesnych bajkach. U świnki Peppy jest tego aż nadto. W przedszkolu był organizowany dzień Babci i Dziadka. Dzwonimy do babci z zaproszeniem. Babcia marudzi, że daleko, że zimno i ona nie wie gdzie to przedszkole jest i nie wie czy zdąży. Słuchawkę przejmuje dziadek i mówi, że oczywiście przyjadą, nie ma sprawy. Nie jestem pewna, na wszelki wypadek niczego Maruniowatemu nie obiecuję. Dziadek z babcią przyjechali i jeszcze po przedszkolnych występach zabrali młodego do siebie, tramwajem. Tramwaj w hierarchii atrakcji jest wyżej niż wesołe miasteczko. Pojawienie się dziadków w przedszkolu było nieoczywiste nie tylko ze względu na standardowe malkontenctwo babci. Pan Maruniowaty ... nie ma dziadka. Mój tata nie żyje od kilku lat, teść wymaga opieki 24 godziny na dobę i już dawno oderwał się od realiów. Na etacie dziadka jest obecny partner babci.

inny świat

"Choć tu do mnie, choć tu do mnie natychmiast" - odzywa się Pan Maruniowaty do/ tatusia "Ale jak to zrobiłeś?" - zdumiewa się tatuś "Cierpliwości..." - z tonu i postawy Pana Maruniowatego można wyczytać poczucie wyższości. I teraz zagadka, czy gdzie są obaj panowie? Na placu zabaw? A może razem coś robią w salonie? ... Moi mężczyźni grają w grę komputerową, siedząc obok siebie maszerują w postaciach czarodziejów.  Mój trzy-i-pół latek w pierwszej minucie po usiąściu do gry wykombinował coś, czego tata nie potrafił powtórzyć. To będzie całkiem inne pokolenie. Komputery będą dla nich tak oczywiste jak dla nas widelce. Nie ograniczam dostępu do tabletu i telewizora. Monitoruję, co na ekranie jest, ale nie ograniczam. Nie widzę sensu. Kiedyś trafiłam na mądrą wypowiedź - problemem nie jest to, ile czasu spędzają dzieci przed komputerem, problemem jest to czego w tym czasie nie robią. Nie uczą się, nie mają ruchu. Prawda. Ale młody siedzi przed telew

Optymalne dzieci Terlikowskiego

Jaka liczba dzieci w rodzinie jest optymalna? Ile "Bóg da"? Ale Bóg dał nam też rozum, a rozum umożliwił dojście do wiedzy "jak się robi dzieci". Więc ile? Ile wlezie? Czy też tyle, tle możemy utrzymać i wychować? I ta liczba siłą rzeczy będzie różna w różnych rodzinach? Papież nie jest dla mnie osobiście autorytetem, ale doceniam istotną rolę papiestwa we współczesnej kulturze i społeczeństwie. W tym kontekście zwrócenie uwagi na to, że katolik to nie królik i powinien do liczby swych dzieci podchodzić odpowiedzialnie - takie stwierdzenie jest bardzo interesujące. Tym bardziej, że zostało osadzone w konkretnym kontekście - kobieto, jeśli masz za sobą siedem ciąż zakończonych cesarskim cięciem to nie pakuj się w ósmą. I tu nie trzeba być ani papieżem ani lekarzem, żeby rozumieć, że taka ciąża łatwo może skończyć się pęknięciem macicy a co za tym idzie sporym prawdopodobieństwem śmierci matki lub dziecka. Sugestia papieża, że optymalna jest trójka opiera się za

Rok

"Czy chcą państwo znać płeć?" Chcemy "..bo to mały książę jest!" W taki uroczy sposób dowiedzieliśmy się, że kolejny potomek będzie kolejnym synkiem. Zresztą tak samo jak i w pierwszej ciąży i tak wiedziałam. Minął już ponad rok odkąd obiekt powyższej rozmowy pojawił się na świecie. Od początku okazał się być raczej małym Rumcajsem, próżno w nim szukać arystokratycznej delikatności. Liczy się siła i konkret! I dobrze, bo etat księcia już zajęty przez Maruniowatego. Różnice najpiękniej widać nad talerzem, Maruniowaty się namyśla, Pietrucha zajada z radosnym uśmiechem na buźce, zajada swoje i sięga po cudze. Na wigilii prawie udało mu się przechwycić talerz z krokietami, które rzecz jasna nie  były dla niego. No już miał w łapkach krokieta i do buźki ciągnął jak zła mama zabrała. Rumcajs. Od kilku dni oficjalnie jestem na urlopie wypoczynkowym. Się na wypoczywam, że ho ho. Dla niektórych to faktycznie jest doskonały obraz wypoczynku - nie mogę się ruszyć z kanap

cud, miód, orzeszki

Nie sądziłam, że taki wzór można zrobić na drutach. Jestem zakochana. Niech no zgromadzę odpowiednią liczbę kolorów cotton soft do wypróbowania. Wzór do kupienia na ravelry . Wydaje mi się, że warto. Tego sama nie jestem w stanie wymyślić. A widzę milion możliwości zastosowania. Aczkolwiek obawiam się, że zastosowania zostaną mocno ograniczone przez pracochłonność. Zdjęcie z ravelry.

Czapka z widokiem na stadion

Tak wygląda ta czapka na małym łepku. Prawda, że aż się prosi o duuuży pompon? Ale prawowity właściciel nie wyraża zgody. Zabawne było odkryć, że wzór jest tak sprężysty, że trzyma się na małej główce, wystarczyło zawinąć brzeg.  Właściwie to mam pomysł na dziecięcą czapkę. Jakiś czas temu byliśmy na stadionie narodowym, co widać powyżej. I tak to chodzi za mną kilka refleksji, a że tupią głośno to się nimi podzielę i będzie spokój. Refleksja nr1 - nasze kochane miasto stołeczne przesadza z ciągnięciem kasy od rodziców. Fajnie, że stadion żyje, fajnie, że coś się na nim dzieje. Niefajnie, że chcąc wejść z dzieckiem na trybuny, czy na płytę - płacisz wejściówkę. Tak, płacisz za samo wejście, nie za ślizgawkę, ale za sam fakt postawienia swej nogi na stadionie, który miasto wybudowało z moich podatków, zamiast wyremontować szpitale dziecięce. Wiadomo, że małe dziecko samo nigdzie nie pójdzie, chcesz mu towarzyszyć - płać. Refleksja nr2 - stadion w ogóle nie jest przyjazny rodzin