Synek znajomej twierdzi, że pamięta wszystko. Mama przedszkolanka się z tego śmieje. To pewnie dziecięca zabawa, ale jeśli nie to ... na koniec dnia rodzicom nie zawsze jest do śmiechu. No i oczywiście każdy maluch zapamięta każde "kulwa" i "cholela", bo jakżeby inaczej (starszy częstuje młodszego tekstem "przestań krzyczeć, bo mnie głowa boli", taaak). Pamięć dziecka to fascynujące zjawisko. Przynosimy do domu taką zamotaną w becik kluskę, która nie mówi i automatycznie zakładamy, że skoro nie mówi, to nie myśli i nie zapamiętuje. Przykładamy własne wzorce, a toto przecież musi myśleć i zapamiętywać, bo się uczy. I tak to pewnego dnia zaczyna gadać. Oczywiście czekasz, aż przemówi do ciebie per "mama", a ono od razu z wysokiego c "mlekaaa!" (tak zrobił Maruniowaty), "daj mi, daj mi!" (a to standardowy występ Pietruchy). A jak już zaczyna składać zdania, uzyskujesz wgląd w ciemną studnię pozornej niepamięci i robi się zabawnie. Jak dla mnie to jeden z najciekawszych momentów i czekam niecierpliwie, kiedy mały Pietruszka zacznie wyrażać coś więcej niż żądania.
Maruniowaty jak zaczął mówić w miarę składnie na wiosnę, to pewnego dnia zaserwował mi szczegółową opowieść o tym, jak spędził Boże Narodzenie 4 miesiące wcześniej. Z detalami. Jaki prezent gdzie dostał, gdzie był Mikołaj itp. Tyle, że nie potrafił tego w czasie umiejscowić. W trakcie majówkowego wyjazdu zaczął opowiadać jak "przed chwilą" bawił się z dziećmi w żłobku. Po początkowym opadzie szczęki udało się w końcu dojść do tego, że mu się to przyśniło. No i właśnie - dziecko pamięta, ale nie do końca umie wyrazić co pamięta - myli okresy, miesza rzeczywistość ze snami i wyobraźnią. Brakuje mu słów - więc jeśli rozmówca spróbuje coś podpowiedzieć, to dziecko przyjmie jego wersję, albo brakujące słowa zastąpi takimi, które zna. Maruniowaty miał taki okres, kiedy ciągle mówił, że go ktoś uderzył. Normalnie stale uruchamiał mi red alert. Aż w końcu zauważyłam o co chodzi - "uderzył mnie" mieściło w sobie wszystkie rodzaje dotyku, jakie młodemu się nie podobały. "Uderzył mnie" mogło oznaczać, że ktoś go przytulił, kiedy on nie miał na to ochoty, albo ktoś go odsunął z drogi, albo potrącił przechodząc - cały przekrój drobnych zachowań, które małemu przeszkadzały a nie umiał tego ubrać w słowa. Najśmieszniejsze, że chyba nigdy to nie było prawdziwe "uderzył mnie". I kiedy sobie to przypomnę, to chylę czoła przed ludźmi zbierającymi od dzieci zeznania w sprawach, w których dzieci muszą wystąpić, i robiących to dobrze, bez krzywdy dla dziecka i jego otoczenia. To ogromnie trudna sprawa i niestety pole do manipulacji ogromne. Będzie dygresja : włos mi się zjeżył, kiedy poczytałam o norweskim urzędzie do spraw dzieci. Wcale nie dlatego, że interweniują kiedy rodzic wyrwie dziecku mleczaka, ale dlatego, że interweniują, kiedy dziecko powie w przedszkolu, że rodzic je uderzył i interwencja polega na tym, że dziecko zabiera się od razu z przedszkola prosto do innej rodziny. Takiego urzędasa spakowałabym w jedną walizkę i wysłała za koło podbiegunowe, niech sobie przyswaja rodzinne zachowania między fokami i pingwinami. Trauma dziecka wyrwanego nagle ze swojego środowiska, dlatego że rzuciło coś w zabawie, być może całkiem bez sensu, zostanie na całe życie. Tak, dzieci nie należy bić i należy interweniować, ale wyrwanie dziecka z rodziny to ostateczność. Dygresja do dygresji - skandynawski system zakłada, że dziecko jest własnością państwa, państwo decyduje nawet co dziecko może jeść na śniadania (już nie pamiętam w jakim to państwie, ale gdzieś tam obowiązuje zasada, że rodzic na drugie śniadanie do szkoły musi dać ciemne pieczywo, jest na to paragraf), u nas w drugą stronę - dziecko jest własnością rodzica i z rodziny się je zabiera praktycznie tylko jak rodzic nie umie na nie zarobić. Niestety w obu tych przypadkach pozbawia się dziecka podmiotowości, ale chyba w ramach mniejszego zła - lepiej zostawić dziecko rodzicom, jakoś bardziej wierzę w dobrą wolę rodziców niż urzędników, a paragrafy nigdy nie uwzględnią indywidualnego rozwoju i indywidualnych potrzeb dziecka. Koniec dygresji.
A "grzebaniem" w dziecięcej pamięci trzeba się szybko nacieszyć, bo dziecię zapomina. Jest coś takiego jak amnezja dziecięca - wspomnienia z pierwszych lat życia zamazują się. W zależności od kultury pierwsze zapamiętane zdarzenia lokują się między 3 a 6 rokiem życia. Kusząca jest teoria, że matka natura chce nas ochronić przed pamiętaniem dziecięcych traum, bo tak jak dziecko potrafi rozpaczać nad tym, że nie udało się mu zapiąć buta, to my dorośli nie rozpaczamy chyba nigdy. Maruniowaty kiedyś tak strasznie rozpaczał, że przegapił dobranockę, że będę to chyba do końca życia pamiętać. No ale czysta logika podpowiada, że zanik pamięci wynika z szybkiego rozwoju mózgu - te ścieżki, które są stale trenowane zostają, więc i dzieci z którymi rozmawia się o ich wspomnieniach - pamiętają więcej. W kulturach, gdzie nie ma skupienia na jednostce i dziecku to pierwsze wspomnienie lokuje się później. O tu sobie można poczytać popularnonaukowy artykulik. Na koniec powinna być puenta, ale nie będzie, zawsze miałam problem z zakończeniem swoich wywodów inaczej niż wielokropkiem...
Maruniowaty jak zaczął mówić w miarę składnie na wiosnę, to pewnego dnia zaserwował mi szczegółową opowieść o tym, jak spędził Boże Narodzenie 4 miesiące wcześniej. Z detalami. Jaki prezent gdzie dostał, gdzie był Mikołaj itp. Tyle, że nie potrafił tego w czasie umiejscowić. W trakcie majówkowego wyjazdu zaczął opowiadać jak "przed chwilą" bawił się z dziećmi w żłobku. Po początkowym opadzie szczęki udało się w końcu dojść do tego, że mu się to przyśniło. No i właśnie - dziecko pamięta, ale nie do końca umie wyrazić co pamięta - myli okresy, miesza rzeczywistość ze snami i wyobraźnią. Brakuje mu słów - więc jeśli rozmówca spróbuje coś podpowiedzieć, to dziecko przyjmie jego wersję, albo brakujące słowa zastąpi takimi, które zna. Maruniowaty miał taki okres, kiedy ciągle mówił, że go ktoś uderzył. Normalnie stale uruchamiał mi red alert. Aż w końcu zauważyłam o co chodzi - "uderzył mnie" mieściło w sobie wszystkie rodzaje dotyku, jakie młodemu się nie podobały. "Uderzył mnie" mogło oznaczać, że ktoś go przytulił, kiedy on nie miał na to ochoty, albo ktoś go odsunął z drogi, albo potrącił przechodząc - cały przekrój drobnych zachowań, które małemu przeszkadzały a nie umiał tego ubrać w słowa. Najśmieszniejsze, że chyba nigdy to nie było prawdziwe "uderzył mnie". I kiedy sobie to przypomnę, to chylę czoła przed ludźmi zbierającymi od dzieci zeznania w sprawach, w których dzieci muszą wystąpić, i robiących to dobrze, bez krzywdy dla dziecka i jego otoczenia. To ogromnie trudna sprawa i niestety pole do manipulacji ogromne. Będzie dygresja : włos mi się zjeżył, kiedy poczytałam o norweskim urzędzie do spraw dzieci. Wcale nie dlatego, że interweniują kiedy rodzic wyrwie dziecku mleczaka, ale dlatego, że interweniują, kiedy dziecko powie w przedszkolu, że rodzic je uderzył i interwencja polega na tym, że dziecko zabiera się od razu z przedszkola prosto do innej rodziny. Takiego urzędasa spakowałabym w jedną walizkę i wysłała za koło podbiegunowe, niech sobie przyswaja rodzinne zachowania między fokami i pingwinami. Trauma dziecka wyrwanego nagle ze swojego środowiska, dlatego że rzuciło coś w zabawie, być może całkiem bez sensu, zostanie na całe życie. Tak, dzieci nie należy bić i należy interweniować, ale wyrwanie dziecka z rodziny to ostateczność. Dygresja do dygresji - skandynawski system zakłada, że dziecko jest własnością państwa, państwo decyduje nawet co dziecko może jeść na śniadania (już nie pamiętam w jakim to państwie, ale gdzieś tam obowiązuje zasada, że rodzic na drugie śniadanie do szkoły musi dać ciemne pieczywo, jest na to paragraf), u nas w drugą stronę - dziecko jest własnością rodzica i z rodziny się je zabiera praktycznie tylko jak rodzic nie umie na nie zarobić. Niestety w obu tych przypadkach pozbawia się dziecka podmiotowości, ale chyba w ramach mniejszego zła - lepiej zostawić dziecko rodzicom, jakoś bardziej wierzę w dobrą wolę rodziców niż urzędników, a paragrafy nigdy nie uwzględnią indywidualnego rozwoju i indywidualnych potrzeb dziecka. Koniec dygresji.
A "grzebaniem" w dziecięcej pamięci trzeba się szybko nacieszyć, bo dziecię zapomina. Jest coś takiego jak amnezja dziecięca - wspomnienia z pierwszych lat życia zamazują się. W zależności od kultury pierwsze zapamiętane zdarzenia lokują się między 3 a 6 rokiem życia. Kusząca jest teoria, że matka natura chce nas ochronić przed pamiętaniem dziecięcych traum, bo tak jak dziecko potrafi rozpaczać nad tym, że nie udało się mu zapiąć buta, to my dorośli nie rozpaczamy chyba nigdy. Maruniowaty kiedyś tak strasznie rozpaczał, że przegapił dobranockę, że będę to chyba do końca życia pamiętać. No ale czysta logika podpowiada, że zanik pamięci wynika z szybkiego rozwoju mózgu - te ścieżki, które są stale trenowane zostają, więc i dzieci z którymi rozmawia się o ich wspomnieniach - pamiętają więcej. W kulturach, gdzie nie ma skupienia na jednostce i dziecku to pierwsze wspomnienie lokuje się później. O tu sobie można poczytać popularnonaukowy artykulik. Na koniec powinna być puenta, ale nie będzie, zawsze miałam problem z zakończeniem swoich wywodów inaczej niż wielokropkiem...
Kiedys, lat temu milion, przed kosciolem maly brat mojej kolezanki podslyszal slowo na 'k'. Na msze zjawilysmy sie nieco spoznione, akurat w momencie ciszy i Mlody wyskoszyl na caly kosciol ,,O KURWA,, i pieknie sie echem w swietych murach roznioso;)
OdpowiedzUsuń