Zabawne, że na tym blogusiu na krańcach internetowego świata miejscem odwiedzanym jest wpis o wadze.Cóż, obawiam się, że osoby, które tam trafiają nie znajdują jednak tego czego szukają. Niemniej jednak odświeżając temat, po upływie kolejnych lat nadal ważę tyle samo i nadal nie uważam podawanie wagi za coś wstydliwego. Tak, nadal ważę 78 kg. Niezmiennie też wg kalkulatora BMI jest to nadwaga. Równie niezmiennie zanim ktoś zacznie odnosić się do wyniku z BMI powinien poczytać o historii powstania tej skali i o tym jak ona się ma do budowy ciała. Ale powstrzymując się od własnej skłonności do dygresji - co się zmieniło, w oczywisty sposób zmienia się mój wiek, w mniej oczywisty to 78 zamiast być wartością skrajną stało się wartością średnią. I to pomimo, że po drodze miałam operację w ramach której usunięto kilka kilogramów wrogiego mięsa ze środka. Innymi słowy dupka ostatnio rośnie. Trochę w związku z wiekiem, bardziej w związku ze statusem. I tu jest główny punkt programu - ludzie czują się bezkarni komentując wagę i zęby bliźnich pod płaszczykiem "dbania o zdrowie" i "troski", podczas gdy po prostu wytykają status (taaak, zęby są traktowane analogicznie jak waga, istnieje model pożądany, ignorujący uwarunkowania genetyczne i zdrowotne, wybielanie zębów je masakrycznie niszczy, ale daje "zdrowy wygląd" oczywiście do czasu)
Jeśli jesteś gruba i masz brzydkie zęby to po prostu nie stać Cię na bycie szczupłym i z uzębieniem z reklamy. To może być zupełnie oczywiste wytłumaczenie, ale jednocześnie to wytłumaczenie, którego się wstydzimy bardziej niż tej rzekomej braku troski o zdrowie. Co zamyka kółeczko.
A jak się to ma do wieku? Ano pewne rzeczy dostępne dla młodych, nie są dostępne dla większości osób w tak zwanym średnim wieku i to też element statusu. Mój styl życia w tym momencie powoduje, że tyję i to mi się nie podoba, to już nie jest kwestia mojego uroczego BMI, tylko mojego samopoczucia. Mój styl życia jest uwarunkowany zarówno finansowo jak i społecznie. W tym momencie życia spędzam czas drepcząc między gabinetem (praca zdalna), kuchnią (od czasów pandemii dzieci odmówiły jedzenia w szkole) i pralnią (rooodzina). Taki układ nie daje mi "zdrowego ruchu", za to skutecznie wyczerpuje. Nie pójdę na wielogodzinny spacer, bo dzieci nie są ani w wieku, żeby je wrzucić do wózka, a ni w takim, żeby je na wiele godzin zostawić. To wszystko jest etapem przejściowym, ale zapewne wystarczająco długim, żeby zebrać kolejne kilogramy. Co mi przypomina, że pierwszym etapem kiedy lawinowo przytyłam kilkadziesiąt kilogramów był moment zmiany życia z "człowieka na utrzymaniu" na "człowieka pracującego i płacącego rachunki".
Komentarze
Prześlij komentarz