Słoneczko grzeje, mój zimowy szczękościsk powoli odpuszcza, wreszcie. Szczękościsku dostaję, gdy zimą nasza pani pediatra (którą widuję tak często, że chyba powinnam zaprosić ją na święta...)czujnie pyta "a jaką temperaturę macie państwo w domu?". "Zajebiście zimno" chciałabym odpowiedzieć szczerze i z głębi serca, alem kulturalny człowiek w miarę. Więc zęby zaciskam i przez te zaciśnięte zęby mamroczę "20 stopni". "Oooo, to trochę za ciepło, dla dzieci lepiej by było ustawić 18". "18 mamy w sypialniach" odpowiadam grzecznie, powstrzymując się od wszelkiej mowy nienawiści i dla uspokojenia wizualizując rachunek za gaz, który zamiast, jak dotąd, wywołać zawał, w tą zimę spowodował tylko atak serca.
Taka temperatura może i faktycznie jest dobra dla dzieci z problemami oddechowymi, ale mnie zabija. I zimnem i ubieraniem się w polar męża. W polarze i wyglądam i czuję się nędznie. Rzuciłam się więc w internety na poszukiwanie swetrów. To co założyłabym, ma ceny tak jakoś od 1000 zł w górę. To jednak przeproszę się z polarem.
Niemniej postanowiłam zrobić sobie ciepły sweter. Wełna i prosty wzór. Miało być szybko, łatwo i przyjemnie. Było łatwo. Wzór jest banalny. To znaczy idea jest banalna, przyznaję, że zrobiłam według zdjęcia, bo wymiary z wzoru nie miałby by szansy na mnie pasować. I wydaje mi się, że na etapie rozszerzania tułowia do rękawów, jest błąd w opisie. Projekt jest dla kobiety jak grecka kolumna - wszędzie równo, a ja figurę mam taką bardziej komiksową - wielkie cycki, zadek jak szafa gdańska, a pomiędzy jakaś umownie zaznaczona przestrzeń. Tak więc tak miało być:
A tak jest:
Tak wiem. Prawie robi różnicę. Niestety jestem dużą dziewczynką, w sensie jak najbardziej dosłownym, i okazało się, że mam za mało włóczki. Włóczka to Alize Cashmira Missisipi w kolorze nie-ma-już-takiego. Wiem, że nie ma, bo próbowałam dokupić. Mankiety robiłam ważąc ostatni maleńki kłębuszek, żeby go równo na połowę podzielić... Już wiem, że na rozmiar 44, drutami nr 3,5, potrzebuję 700 dekagram. Miałam niecałe 600. Tak na marginesie wzór jest na Drops Fabel, ale to tej włóczki mam nadal uraz, nie mam chęci sprawdzać, czy ufarbuje mi całą zawartość pralki, czy tylko część.
Sweter zaczęłam na początku zimy, skończyłam pod koniec... No, szybko to to nie było. W pierwszych drutach uszkodziłam żyłkę. I tak miałam je wyrzucić. Kupiłam więc plastikowe druty Knit Pro spectra. Na chwilę zostawiłam robótkę na kanapie i ktoś z rodzinki druty przygniótł, plastik się poddał i pękł. Trudno. Zawsze chciałam sobie kupić zestaw z wymiennymi żyłkami. Kupiłam przepiękne drewniane Knit Pro i... dziecko nadepnęło. Drut pękł. Tak, w tym momencie zalałam się spektakularnie łzami i wyszłam trzaskając drzwiami. Przecież prosiłam, aby nie ruszać mojej robótki. I odechciało mi się kończyć. Po jakimś czasie kupiłam w miejsce złamanej pary karbonowe Knit Pro. Mam już jedne takie cieniutkie i wiem, że byle naprężenie ich nie złamie. Właściwie to nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie je połamać i mam nadzieję, że się nie dowiem. Do domu z dziećmi - rozwiązanie jak znalazł. Udało się skończyć. Ciekawostka - sweterek jest całkowicie bez użycia igły. Tylko guziki są przyszyte. Cała reszta jest połączona poprzez nabieranie oczek bezpośrednio z brzegu, do którego kolejna część miałaby być przyszyta. Oczywiście w ten sposób, aby cokolwiek poprawić, trzeba spruć cały sweter, ale z drugiej strony unikam sytuacji, że coś zginie, zostanie naciągnięte, albo źle zmierzone, o co nie trudno na kanapie z dziećmi.
Z przodu sweterek się rozchodzi na boki, tak wyglądają na mnie wszystkie ubrania bez guzików, więc płakać nad tym nie będę. Tył za to jest idealny, pierwszy sweter, który mi się na zadku nie zawija nie estetycznie.
A na płask widać, że zrobiłam sobie "kieszonki" na biust, to dzięki temu zapięcie nie rozchodzi się na boki. I widać dobrze kształt swetra. Gdybym miała więcej włóczki, to zrobiłabym szerszy pas pod biustem, z dodatkowym guzikiem, no i miałabym normalnej długości rękawy.
A teraz można robić zakłady, kiedy uda mi się ten sweter zamordować w pralce. Ta wełna się filcuje. Wiem, bo sfilcowałam grzebień w czapeczce Maruniowatego. Czapce pranie w 60 stopniach nie zaszkodziło, ale sweter takiej przygody nie przeżyje.
I wcale nie jest bardzo ciepły.
I przy odrobinie wilgoci śmierdzi mokrą owcą, nadal nie lubię wełny.
Ale jest wygodny, o!
No i zrobiłam wreszcie coś większego niż czapka.
Taka temperatura może i faktycznie jest dobra dla dzieci z problemami oddechowymi, ale mnie zabija. I zimnem i ubieraniem się w polar męża. W polarze i wyglądam i czuję się nędznie. Rzuciłam się więc w internety na poszukiwanie swetrów. To co założyłabym, ma ceny tak jakoś od 1000 zł w górę. To jednak przeproszę się z polarem.
Niemniej postanowiłam zrobić sobie ciepły sweter. Wełna i prosty wzór. Miało być szybko, łatwo i przyjemnie. Było łatwo. Wzór jest banalny. To znaczy idea jest banalna, przyznaję, że zrobiłam według zdjęcia, bo wymiary z wzoru nie miałby by szansy na mnie pasować. I wydaje mi się, że na etapie rozszerzania tułowia do rękawów, jest błąd w opisie. Projekt jest dla kobiety jak grecka kolumna - wszędzie równo, a ja figurę mam taką bardziej komiksową - wielkie cycki, zadek jak szafa gdańska, a pomiędzy jakaś umownie zaznaczona przestrzeń. Tak więc tak miało być:
A tak jest:
Tak wiem. Prawie robi różnicę. Niestety jestem dużą dziewczynką, w sensie jak najbardziej dosłownym, i okazało się, że mam za mało włóczki. Włóczka to Alize Cashmira Missisipi w kolorze nie-ma-już-takiego. Wiem, że nie ma, bo próbowałam dokupić. Mankiety robiłam ważąc ostatni maleńki kłębuszek, żeby go równo na połowę podzielić... Już wiem, że na rozmiar 44, drutami nr 3,5, potrzebuję 700 dekagram. Miałam niecałe 600. Tak na marginesie wzór jest na Drops Fabel, ale to tej włóczki mam nadal uraz, nie mam chęci sprawdzać, czy ufarbuje mi całą zawartość pralki, czy tylko część.
Sweter zaczęłam na początku zimy, skończyłam pod koniec... No, szybko to to nie było. W pierwszych drutach uszkodziłam żyłkę. I tak miałam je wyrzucić. Kupiłam więc plastikowe druty Knit Pro spectra. Na chwilę zostawiłam robótkę na kanapie i ktoś z rodzinki druty przygniótł, plastik się poddał i pękł. Trudno. Zawsze chciałam sobie kupić zestaw z wymiennymi żyłkami. Kupiłam przepiękne drewniane Knit Pro i... dziecko nadepnęło. Drut pękł. Tak, w tym momencie zalałam się spektakularnie łzami i wyszłam trzaskając drzwiami. Przecież prosiłam, aby nie ruszać mojej robótki. I odechciało mi się kończyć. Po jakimś czasie kupiłam w miejsce złamanej pary karbonowe Knit Pro. Mam już jedne takie cieniutkie i wiem, że byle naprężenie ich nie złamie. Właściwie to nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie je połamać i mam nadzieję, że się nie dowiem. Do domu z dziećmi - rozwiązanie jak znalazł. Udało się skończyć. Ciekawostka - sweterek jest całkowicie bez użycia igły. Tylko guziki są przyszyte. Cała reszta jest połączona poprzez nabieranie oczek bezpośrednio z brzegu, do którego kolejna część miałaby być przyszyta. Oczywiście w ten sposób, aby cokolwiek poprawić, trzeba spruć cały sweter, ale z drugiej strony unikam sytuacji, że coś zginie, zostanie naciągnięte, albo źle zmierzone, o co nie trudno na kanapie z dziećmi.
A na płask widać, że zrobiłam sobie "kieszonki" na biust, to dzięki temu zapięcie nie rozchodzi się na boki. I widać dobrze kształt swetra. Gdybym miała więcej włóczki, to zrobiłabym szerszy pas pod biustem, z dodatkowym guzikiem, no i miałabym normalnej długości rękawy.
A teraz można robić zakłady, kiedy uda mi się ten sweter zamordować w pralce. Ta wełna się filcuje. Wiem, bo sfilcowałam grzebień w czapeczce Maruniowatego. Czapce pranie w 60 stopniach nie zaszkodziło, ale sweter takiej przygody nie przeżyje.
I wcale nie jest bardzo ciepły.
I przy odrobinie wilgoci śmierdzi mokrą owcą, nadal nie lubię wełny.
Ale jest wygodny, o!
No i zrobiłam wreszcie coś większego niż czapka.
Kolory są świetne :) ogólne bardzo fajnie wyglądasz :)
OdpowiedzUsuń