Pandemia, siedzimy w domach, ludzi oglądamy głównie na ekranie. W ostatnim czasie reaktywowały się 2 dawno nieaktywne blogi i zadzwonił mi dzwoneczek, że mnie tego brakuje. I czytania i pisania. O niczym. O zwyczajności. Notatek z codzienności. Nie żadna marka własna, wypolerowana fasada, ą ę będę influencerem. Efektem tego, że internet trafił pod strzechy, jest to, że oszaleliśmy wszyscy na punkcie utrzymywania fasady. Wyważonych poglądów, eleganckich wypowiedzi i zdjęć rodzinnych jak z katalogu Ikea. Tak na wszelki wypadek, gdyby nasz profil obejrzał pracodawca marzeń, kontrahent albo znielubiana koleżanka z najgorszego działu (a niech ją przynajmniej zazdrość zeżre). Nie lubię sztuczności. Jestem już w takim wieku, że potrafię przyznać, że moja szczerość bywa patologiczna. No i trudno, da się z tym żyć. I lubię słowa, bardziej niż podcasty i jutuby. Dobra, podcastów i jutubów nie lubię wcale, a do słów nie wracam, ale lubię pisać niezmiennie od lat. Gadać lubię nawet bardziej, ale teraz nie mam pracowej kuchni, gdzie mogłabym te wszystkie swoje słowa wysypać jakiejś bezbronnej ofierze na głowę.
Tutaj zaczęłam pisać, bo chciałam zebrać swoje wzory, potem chciałam mieć miejsce na zapisywanie pozytywnych wydarzeń, które (no co za zdziwko) koncentrowały się wokół macierzyństwa. Życie jest jakie jest. Mało szydełkuję, drutów nie miałam w ręku od roku, dzieci przestały być słodkimi bobaskami, a w życiu to złe wydarzenia najskuteczniej budują konstrukcję psychiczną. Także tak to. Czas odkurzyć swój śmietnik.
Komentarze
Prześlij komentarz