Kiedy dowiedziałam się, że ze szkolnych sklepików mają zniknąć niezdrowe przekąski, pomyślałam "fajnie", nie każdy ma czas szykować wymyślne śniadanka do szkoły, niech dzieciak ma szansę kupić sobie świeżą kanapkę. (Sama nie nosiłam kanapek do szkoły, bo nie znosiłam smaku kanapki zmiętolonej przez kilka godzin w tornistrze). Kiedy dowiedziałam się, że finalnie urzędnicza wizja za niezdrowe uznała drożdżówki i kanapki w rodzaju bułka z salami - trafił mnie szlag. No bo przecież te produkty w rozsądnych ilościach nie szkodzą dzieciom, przy zróżnicowanej diecie...
Co kto uważa za rozsądne ilości i zróżnicowaną dietę...
Dziś akurat jestem w domu sama z dziećmi. Ugotowałam kaszę jaglaną z domową (!) konfiturą. Efekt? Nic nie zostało zjedzone.
W obu przypadkach moich synalków - dopóki siedziałam w domu, dziecko pięknie jadło - kasze dowolne, zupy doprawiane ziołami, niesolone obiady, niesłodkie jogurty (które owszem dosładzałam, ale domowymi przetworami z owoców) i niesłodkie picie. No w sumie jadło wszystko. I wcale nie żałowałam ani słodkiego ani przypraw. A potem nastały czasy jedzenia od babci/taty/niani. Efekt? Picie wyłącznie słodkie, zupa z vegetą i owsianka z cukrem. Do tego "serki dla dzieci" (do producentów tego syfu powinno się strzelać), jeśli owoce to w formie kolorowego przecieru, jeśli galaretka to woda z cukrem i barwnikiem. Moje najbliższe otoczenie nie rozumie, że galaretkę, nawet tą z torebki, lepiej zrobić z dodatkiem soku, lub przecieru z prawdziwych owoców, sól owszem jest niezbędna do życia, ale w minimalnych ilościach, a zupa dla dziecka powinna składać się z warzyw a nie vegety i maggi. A babcia wcale nie słodzi herbaty dzieciom, ona tylko "troszkę" miodku dodała, a jak się miodek skończył to "odrobinkę" cukru, bo co się dziecko będzie męczyć. Taką troszkę, że łyżka staje.
Tak więc zwykle nie gotuję dzieciom, bo po co, i tak nie zjedzą, przyzwyczajone do vegety i owsianki na cukrze. Przecież nie zwolnię niani dlatego, że nie rozumie, że sztuczne dodatki do zup szkodzą i woli dać słoiczek z gruszkowym przecierem zamiast gruszki. A głębi duszy uważam, że ten urzędnik z wizją miał rację, ludzie nie mają zdrowego rozsądku, więc działać można tylko eliminując wszystko poza chlebem razowym z sałatą.
Co kto uważa za rozsądne ilości i zróżnicowaną dietę...
Dziś akurat jestem w domu sama z dziećmi. Ugotowałam kaszę jaglaną z domową (!) konfiturą. Efekt? Nic nie zostało zjedzone.
W obu przypadkach moich synalków - dopóki siedziałam w domu, dziecko pięknie jadło - kasze dowolne, zupy doprawiane ziołami, niesolone obiady, niesłodkie jogurty (które owszem dosładzałam, ale domowymi przetworami z owoców) i niesłodkie picie. No w sumie jadło wszystko. I wcale nie żałowałam ani słodkiego ani przypraw. A potem nastały czasy jedzenia od babci/taty/niani. Efekt? Picie wyłącznie słodkie, zupa z vegetą i owsianka z cukrem. Do tego "serki dla dzieci" (do producentów tego syfu powinno się strzelać), jeśli owoce to w formie kolorowego przecieru, jeśli galaretka to woda z cukrem i barwnikiem. Moje najbliższe otoczenie nie rozumie, że galaretkę, nawet tą z torebki, lepiej zrobić z dodatkiem soku, lub przecieru z prawdziwych owoców, sól owszem jest niezbędna do życia, ale w minimalnych ilościach, a zupa dla dziecka powinna składać się z warzyw a nie vegety i maggi. A babcia wcale nie słodzi herbaty dzieciom, ona tylko "troszkę" miodku dodała, a jak się miodek skończył to "odrobinkę" cukru, bo co się dziecko będzie męczyć. Taką troszkę, że łyżka staje.
Tak więc zwykle nie gotuję dzieciom, bo po co, i tak nie zjedzą, przyzwyczajone do vegety i owsianki na cukrze. Przecież nie zwolnię niani dlatego, że nie rozumie, że sztuczne dodatki do zup szkodzą i woli dać słoiczek z gruszkowym przecierem zamiast gruszki. A głębi duszy uważam, że ten urzędnik z wizją miał rację, ludzie nie mają zdrowego rozsądku, więc działać można tylko eliminując wszystko poza chlebem razowym z sałatą.
Komentarze
Prześlij komentarz