Przejdź do głównej zawartości

Gdybym miała córkę,

 to nie potrafiłabym jej objaśnić współczesnego świata. Abstrahując od tego, że bycie rodzicem generalnie jest trudne i nikt z nas nie ma gwarancji sukcesu i złotego środka na wychowanie, to sama nadal mam poczucie niezrozumienia, zwłaszcza w obszarach związanych bezpośrednio z płcią.

Generalnie oderwaliśmy się od definiowania ról społecznych poprzez płeć. Mamy koedukacyjne szkoły, w zespołach mieszanych pracujemy efektywniej, razem bawimy się, w naszym kręgu kulturowym nie jest żadną hańbą wyjść na piwo z kolegami. Z sympatią wspominam imprezy, na których byłam jedyną kobietą, bo tak z "pracowego" rozdania wynikało. Tak, byliśmy pijani w przysłowiowe trzy dupy, nie, nic mi się na takich imprezach nie stało, wręcz parę razy któryś z pijanych kolegów rozczulił mnie upierając się, że musi mnie przynajmniej do autobusu odprowadzić.

Z drugiej strony po ulicach chodzą mężczyźni uważający, że sam fakt, że kobieta na ulicy jest sama, jest przyzwoleniem, żeby sobie pomacać. Jeśli kobieta na ulicy jest sama i na dodatek pijana, to już nawet w ogólno-społecznym i policyjno-sądowym rozumieniu oznacza, że sama chciała seksu z przypadkowym przechodniem. Nawet jak nie chciała, to chciała, przecież to oczywiste. Ja nie wiem, czy to oznacza, że są jakieś dwa różne gatunki mężczyzn? Z czego jeden na tyle upośledzony, że uważa, że ma prawo do ciała przypadkowych kobiet?

Kobieta powinna być piękna i szczupła, ale jak jest piękna i szczupła, to jest traktowana jako trofeum. Jeśli chce być traktowana poważnie, to musi przytyć. Wtedy co prawda nasłucha się żartów o boczku i słoninie, ale za to przestanie przyciągać zjebów i okaże się, że jednak i prywatnie i zawodowo czasem warto jej posłuchać. 

Kobieta powinna być wysportowana, ale jak szukając trenera powie, że nie chce schudnąć, ani wyszczuplić tali,  tylko zbudować mięśnie to usłyszy, że ma niewystarczającą motywację, żeby podpisać z nią umowę.

Kobiety mają taki sam dostęp do edukacji jak mężczyźni, ale dziewczynka wiele razu usłyszy, że matematyka jest za trudna. Jeśli rozwiąże zadania lepiej niż chłopcy, to narazi się na podejrzenia, że ściągała. Na siłę spróbują ją wysłać na konkursy humanistyczne lub plastyczne i zostanie pominięta przy konkursach z nauk ścisłych, czy politycznych. W pracy usłyszy, że owszem jest świetna, ale firma zainwestuje w wiedzę kolegi, bo ona i tak zaraz urodzi dzieci i odejdzie na wychowawczy. A tak w ogóle to kolega bardzo chciał, jak go pytali. A że jej nie pytali? No bo pewnie by nie chciała, bo kobiety to skupiają się na rodzinie. A że kolega zaraz po opłaconym przez firmę kursie zmienił pracę? No bywa.

A jak kobieta już urodzi te dzieci, to oczywiście nadal jest świetna, ale najlepiej płacić jej niewiele, albo w ogóle nie zatrudniać na etat, bo i tak pójdzie na zwolnienie na dzieci. Czy jakaś firma dostrzega odwrotny związek - że na zwolnienie idzie ten rodzic, który zarabia mniej? Czy też może pracodawcy to jakiś upośledzony gatunek nie potrafiący liczyć?

A kiedy już dzieci nie są małe, to ona jest niepasująca do "dynamicznego" zespołu i pracodawca chciałby jednak młodą. Bo młoda będzie przynajmniej maskotką zespołu i będzie się uśmiechać, zamiast próbować coś zmieniać.

I kiedy można już pomyśleć, że tyle lat minęło i świat się zmienił, można spojrzeć w kontent kreowany w mediach społecznościowych przez młode dziewczyny i odkryć, że niewiele się zmienia. Od kilkudziesięciu lat tkwimy w rozkroku między równymi szansami, gdzie kobieta może wszystko to co mężczyzna,  a tradycją, w której miejsce kobiety jest w domu (albo na polu). W międzyczasie kobietom ograniczono dostęp do antykoncepcji awaryjnej, zabrania się na koedukacyjnych lekcjach mówić o menstruacji, szkolne regulaminy dotyczące ubioru przykładają nieproporcjonalną wagę do strojów uczennic (uwielbiam szkolne zebrania, na których dowolny temat prowadzi do długiej wypowiedzi kogoś z dyrekcji na temat długości spódniczek uczennic). Szkoły nie potrafią zapewnić uczennicom dostępu do środków higienicznych (ale 30 lat temu potrafiły). Niby drobiazgi, ale jednak nie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j

Szal z falami [przeniesione ze starego bloga]

...albo fale z szalem. Czyli ciąg dalszy przygód z włóczką sultan. Po spróciu w sumie czekała rok na zlitowanie. Problem taki, że to gruba, sztywna włóczka typu buckle i w dodatko mało przyjemna w dotyku. Wzory wymgające jakiej takiej precyzji odpadają. Na drutach ładnie wychodził tylko ścieg gładki a gładkim mi się nie chciało robić. No i w końcu znalazłam coś na szydełko co nie wymaga idealnego naciągu, skoro z definicji układa się nie równo. I w dodatku robi się rewelacyjnie szybko. Już dawno nie udało mi się wygenerować nowej rzeczy tak szybko. Szydelko nr 10 ponownie. | \\\**\\|//**/// | \\\ **\\| | \\\***|***/// | \\\ ***| |* \\\**|**/// *I* \\\**| I** \\\*|*/// **I** \\\*| I** \\\|/// **I** \\\| ****** * *********** * łańcuszek I oczko ścisłe | słupek \\\|/// 7 słupków wychodzących z jednego oczka ///|\\\ 7 słupków przerobionych razem Wyszło owszem ładnie. Tylko kiedy ja to będę nosić? Bo na zimowe okrycie szal jest trochę zbyt przewiewny,