Przejdź do głównej zawartości

Mężczyźni objaśniają mi świat

Książki Rebeki Solnit jeszcze nie przeczytałam, ale już sam tytuł i fragment dostarczany przez Legimi https://www.legimi.pl/polka/ebook-mezczyzni-objasniaja-mi-swiat-rebecca-solnit,b187922.html  zapalił mi żarówkę - to jest to co zawsze chciałam powiedzieć o swojej pracy w IT. W punkt. I nie, książka Rebeki nie ma nic wspólnego z IT.

Przez kilkanaście lat pracy w IT koledzy mentalnie "głaskali mnie po główce" i objaśniali mi świat, tłumacząc jak działają aplikacje, które świetnie znałam, "te dziwne znaczki", które potrafiłam odczytać równie dobrze jak oni i protokoły wymiany danych, które były równie oczywiste. Próbując rozwiązać problem, milion razy usłyszałam "daj mi kogoś kto się na tym zna" albo "to kto w IT się tym zajmie?". Kilku (a może kilkunastu) kolegów z działów IT w kolejnych firmach nawet nie załapało, że ... pracujemy w tym samym dziale i nie jestem sekretarką, asystentką kogoś tam ani przedstawicielem klienta.

I nie, to nie jest wyraz frustracji. Kocham IT, kocham programistów i adminów, uwielbiam ich pokrętne poczucie humoru, opowiadanie żartów bez cienia uśmiechu (sprawdzimy czy zrozumiesz, że właśnie z ciebie kpię), szowinistyczne teksty i zaglądanie w dekolt, dokarmianie mnie czekoladą (bo tobie pójdzie w biust, a nam w brzuchy), ale też nieraz ratowanie moich projektów rzutem na taśmę działając w poprzek firmowych procedur i rozmowy po pijaku o AI, albo o tym jak zbawić świat. Ja się w IT czuję akceptowana, ale paradoksalnie to nie najlepiej świadczy o mnie. Zdarzało się, że koledzy postawili mnie w kontrze do reszty kobiet z tekstami "my tu kobiet nie wpuszczamy" (ale ty to co innego, przy tobie przejdą i przekleństwa i pornhub).

 Problem w tym, że wiele zespołów IT wyhodowało sobie kulturę rodem z footballowej szatni, mentalną wymianę śmierdzących podkoszulków po meczu, machanie wiadomo-czym i mniej lub bardziej otwarty szowinizm. Przekonanie, że większość mężczyzn jest stworzonych do programowania, a wśród kobiet to tylko jakieś świnki morskie (kobieta programistka == świnka morska, ani świnka, ani morska). Oczywiście stopień jest różny w zależności od firmy i wieku misiaczków, ale jednak jest.

I patrząc na stopniowanie względem wieku - serio zastanawiam się kiedy przestanę się odnajdywać w zespołach o połowę młodszych, bo lepiej się nie robi, a ja zaczynam dla niektórych być bardziej mamą niż kumplem.

Pracowałam przez chwilę w różnych innych miejscach niż IT. IT to jest inny świat pod względem relacji damsko męskich. Do IT wchodzisz z założeniem, że jako kobieta jesteś tu przez pomyłkę. Tak myśli spora część kolegów, tak myśli część przełożonych, tak myśli też ... większość klientów.

Kiedy lata świetlne temu zaczynałam pracę w IT byłam przeciętna, ani lepsza, ani gorsza od kolegów. Żeby pozostać osobą techniczną musiałabym być albo bardzo introwertyczna, albo dużo lepsza od kolegów. Tak się składa, że ani jedno ani drugie nie zaistniało i bardzo szybko okazało się, że zdumiewająco łatwo jest odgrywać mentalną blondynkę (jesteś taki mądry, najlepiej zrób to sam) i podrzucić swoją robotę innym. Zwłaszcza, że równie szybko okazało się, że nie dostaję odpowiedzi tam, gdzie ich naprawdę potrzebuję. Zwykle kończy się gdzieś w okolicach "tego nie musisz rozumieć, weź to tylko przeklej" "nie potrzebujesz tego dostępu, bo i tak nie skorzystasz z tych danych". Szybko też okazało się, że koledzy chętnie wypchną mnie na rozmowy z klientem/szefem i moja rola gładko sprowadziła się do tłumaczenia "to nie bug to feature", zapewniania z uśmiechem, że "koledzy już nad tym pracują" i rzucanie "kur*ami" w kolegów w ramach zachęty, żeby szybciej ogarnęli ten bajzel. Jestem też etatowym tłumaczem z polskiego na "informatyczny" i parasolem chroniącym co bardziej introwertycznych kolegów (którzy będą znosić moje durne żarty w imię możliwości zrzucenia na mnie dyskusji z biznesem) Czasem mi żal tej oddalającej się coraz dalej wiedzy technicznej, ale też programując przez 20 lat pewnie bym się zanudziła na śmierć, a tak permanentnie mam wesoło, bo permanentnie ktoś musi zapewniać, że ten pożar w burdelu jest pod kontrolą, dziwki całe, tylko prześcieradła trzeba będzie dokupić. A w ogóle to sami podpaliliście, to doceńcie, że bohatersko gasimy.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j

Szal z falami [przeniesione ze starego bloga]

...albo fale z szalem. Czyli ciąg dalszy przygód z włóczką sultan. Po spróciu w sumie czekała rok na zlitowanie. Problem taki, że to gruba, sztywna włóczka typu buckle i w dodatko mało przyjemna w dotyku. Wzory wymgające jakiej takiej precyzji odpadają. Na drutach ładnie wychodził tylko ścieg gładki a gładkim mi się nie chciało robić. No i w końcu znalazłam coś na szydełko co nie wymaga idealnego naciągu, skoro z definicji układa się nie równo. I w dodatku robi się rewelacyjnie szybko. Już dawno nie udało mi się wygenerować nowej rzeczy tak szybko. Szydelko nr 10 ponownie. | \\\**\\|//**/// | \\\ **\\| | \\\***|***/// | \\\ ***| |* \\\**|**/// *I* \\\**| I** \\\*|*/// **I** \\\*| I** \\\|/// **I** \\\| ****** * *********** * łańcuszek I oczko ścisłe | słupek \\\|/// 7 słupków wychodzących z jednego oczka ///|\\\ 7 słupków przerobionych razem Wyszło owszem ładnie. Tylko kiedy ja to będę nosić? Bo na zimowe okrycie szal jest trochę zbyt przewiewny,