Jakoś czuję potrzebę wygłoszenia tej oczywistej oczywistości. Nie będę się kłócić z przypadkowymi osobami wyprowadzającymi swoje psy, ale ciśnienie podnoszą mi ludzie uniemożliwiający swojemu psu powąchanie się z innym psem. Dosłownie: spacer dla nich oznacza wyciągnięcie psa na trawnik przed blokiem (uroczo zwany "sralnikiem") i natychmiastowe zaciągnięcie psa z powrotem do bloku.
Kiedy przechodzę obok ze swoim psem (nawet nie podchodzę, na spacerze mamy dłuższą trasę niż klatka schodowa - trawnik) to właściciel/właścicielka takiego "wyprowadzanego na sralnik" nieszczęśnika od razu krzyczy "proszę odciągnąć psa" "pani nie widzi, że mój się denerwuje" "proszę zabrać psa bo on denerwuje mojego".
Mam spokojnego, średniej wielkości pieska, który bardzo ostrożnie podchodzi do innych, jeśli drugi pies jakkolwiek się stresuje albo reaguje negatywnie to mój od razu się wycofuje, to pies schroniskowy, unika konfliktów. I jest cały czas na smyczy.
To nie inne pieski się denerwują, tylko ich właściciele dostają pierdolca jak ich pies powącha zadek innego psa. Albo wystawi swój do wąchania. Ale przecież to bardzo podstawowa interakcja psów, dlaczego zabraniać takich zachowań? To są żywe stworzenia, potrzebują interakcji społecznej w ramach swojego gatunku.
Mam wrażenie, że ludzie traktują swoje psy jak pluszowe miśki z funkcją srania na trawnik - i zupełnie nie rozumiem potrzeby trzymania psa przy takim podejściu do niego.
Komentarze
Prześlij komentarz