Przejdź do głównej zawartości

Witajcie w księgarni Hyunam-Dong

 

Witajcie w księgarni Hyunam-Dong
Hwang Bo-reum
 
어서 오세요, 휴남동 서점입니다 
황보름
 
Powieść z okładką sugerującą nie wymagające myślowego wysiłku ciepełko. Znaleziona w wakcje na przecenie między kolorowymi kubeczkami i innym badziewiem dla nastoletnich panien. (Empik potrafi książki przecenić w dniu wydania, ale to całkiem inny wątek). Miałbyć wakacyjny relaksik, ale jakoś się przeleżała.
 
To ciepełko jest bardzo powierzchowne, owszem na tym podstawowym poziomie to jest historia o miłych ludziach przewijających się przez księgarnię. Jak zajrzałam do recencji czytelników to w sumie "za prosta historia i za dużo tak samo brzmiących nazwisk".
No bo tak, nie ma w sumie postaci drugoplanowych. Nie ma też gwałtownych pościgów ani zaskakujących zakrętów intrygi. Ale każda mini historia składająca się na opowieść ma znaczenie. Mnie to akurat ujmuje. Irytuje za to romanizacja nazwisk, całkowicie nieintuicyjna dla Polaków, ale to cena globalizacji, kiedyś sami spolszczaliśmy koreańskie nazwy, teraz cały świat korzysta z jednej, bazującej na angielskim metody.
A to co istotne, to drugie dno tej opowieści, historie ludzi, którzy odpadli z wyścigu do sukcesu. A koreański rynek pracy, ze śmieciówkami i brakiem szacunku dla życia prywatnego, i sukcesem zależnym od sieci znajomości, znakomicie rezonuje z polskim rynkiem pracy.
Internety mówią, że w raporcie OECD skupiającej 34 najbardziej rozwinięte kraje zajmujemy drugie miejsce (po Korei Płd.) pod względem ilości czasu spędzonego w pracy.
To jak odbierze się tą opowieść może być mocno skorelowane z tym jakie są doświadczenia zawodowe czytającego. Mnie w pewnym momencie  trudno ją było dokończyć. I nie ma ona jakiej bardzo pocieszającej puenty, chociaż ma mini hapy ending, tym kilku osobom udało się jakoś posklejać życie na marginesie pędzącego do korporacyjnego sukcesu społeczeństwa.
 
Hwang Bo-reum jest inżynierką oprogramowania. Programistką po prostu. A ta romanizacja imienia to zgroza. Hłang Bórym

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra...

Chomiczówka, chomiczówka

 Niewiele osiedli doczekało się własnej piosenki, prawda? Ale nie ma już tamtej Chomiczówki, niezbyt czyste i niezbyt bezpieczne blokowisko zmieniło się w jedno z przyjemniejszych osiedli Warszawy. Zaskakujące jak ładnie się zestarzało to blokowisko z lat '70, podczas gdy niektóre z tego okresu już zmieniły się w slamsy. No i mnie też zmieniła się perspektywa. Wyprowadziłam się kilkanaście lat temu. "Mama, tam jest plac zabaw! I tam też jest plac zabaw. Mama! Plac zabaw! Tam chodźmy i tam chodźmy!". (jedna z tych huśtawek jest "zabytkowa", a jak skrzypi....) Pomiędzy kilkunastopiętrowymi blokami zamknięta jest bardzo duża przestrzeń wspólna. Place zabaw, "górka" do zjeżdżania, zadrzewione tereny do spacerów, asfaltowe uliczki na których bezpiecznie przedszkolak może gonić na hulajnodze a bebikus młodszy na rowerku. Dla moich maluchów wielka atrakcja.  Maruniowaty może z jednego placu zabaw na drugi przejechać na hulajnodze. W miejscu gdzie mies...

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j...