Przejdź do głównej zawartości

Moja bardzo wielka szafa

 Temat zupełnie przypadkowo zainspirowany oglądaniem vloga jak ktoś sprząta swoją szafę. Bardzo lubię kiedy ktoś, kogo oglądam dla zupełnie innych wątków, wrzuca coś z zwykłego życia. W tym przypadku miałam moment spięcia w zwojach mózgowych. Moment, który nic nie wnosi, ale czy wszystko musi coś wnosić, rozwijać i czynić nasze wnętrze bogatszym? No tak szczerze to najbardziej rozwija się papier toaletowy i jakże on na tym słabo wychodzi...

Do brzegu.

Otóż przesympatyczna pani trzyma rzeczy swojej trzyosobowej rodziny w szafie, w której ja nie zmieściłabym swoich rzeczy. 

Oraz uważa, że ma ich za dużo, i rzeczy nie wyciągane przez 2 lata można już spokojnie wyrzucić.

Hmm.

Wyprowadziłam się z domu rodzinnego z jedną, sportową torbą. Zarówno torbę, jak i część jej zawartości mam nadal, mimo że minęło ponad 2 dekady. Przez jakiś czas torba leżała niepotrzebna, dziś jest regularnie użytkowana. Przez jakiś czas swetry zrobione w średniej szkole leżały upchnięte na pamiątkę, dziś ponownie je noszę.

Nie wyrzucam, o ile coś nie popsuje się w sposób nienaprawialny. (Zszywam, przerabiam, doszywam łaty)

Nie jestem minimalistką, kupuję jak mi się coś spodoba, miewam fazy na mocno nadmiarowe zakupy, a czasem potem przez czas dłuższy nie kupuję nic. Gromadzę. I tak to z kilku swetrów w sportowej torbie zrobiło się kilka szaf.

Ale.

W tym szaleństwie jest metoda. Ja noszę wszystkie te rzeczy. Czasem mam fazę wyłącznie na sukienki, potem przez rok noszę tylko dzwony i tuniki.Gdybym wyrzucała rzeczy nie używane przez 2 lata, to nie mogłabym wyciągnąć swetrów, kiedy w pandemii żakiety okazały się całkiem bez sensu. Musiałabym kupić stos nowych ubrań, ale nie musiałam. I siedząc w domu nigdy nie odczuwałam potrzeby siedzenia w piżamie czy dresie. Nie kupiłam też rzeczy ciążowych. Rozważam wyrzucenie formalnych biurowych koszul z kołnierzykiem, ale w gruncie rzeczy nadal je noszę, tylko mniej formalnie, narzucone na letnie sukienki.

Moda mi nie przeszkadza, nigdy mi nie przeszkadzała.Dla mnie tak samo noszalne są rzeczy modne 20 lat temu jak te dzisiejsze. Lubię je mieć, lubię mieć możliwość realizacji pomysłu na ubranie, który ma się nijak do tego jak wyglądałam wczoraj. Lubię być elegancką pancią w żakiecie i lumpem w dziurawym swetrze i postrzępionych spodniach.

Ubraniowe szaleństwo w jakimś stopniu odziedziczyły dzieci generując przy okazji tony prania.

Gdybym musiała się przeprowadzić - pewnie ten cały bagaż musiałabym zostawić za sobą, ale nie mam takiej potrzeby.

Trochę współczuję temu, co będzie sprzątał ten dobytek jak już mi się odejdzie z tego padołu, ale tego też na razie nie planuję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j

Maruń mówi! przeniesione z http://przyokazji.blox.pl/2013/09/22-Marun-mowi.html

Na dwa "kamienie milowe" w rozwoju dziecka czekałam wyjątkowo niecierpliwie - na chodzenie z maluchem "za rączkę" i na możliwość porozmawiania. Jeśli chodzi o chodzenie "za rączkę" to nie mam bladego pojęcia jak i kiedy to się stało! Pamiętam, że w czasie ubiegłorocznych wakacji Pan Maruniowaty uczył się chodzić trzymając się hotelowych mebli, a potem już do żłobka szliśmy za rączkę i problemem były tylko duszności, które łapały malucha przy wysiłku. Jeśli chodzi o mówienie - należy odnotować "już". W minionym tygodniu mały rozgadał się na całego. Ot tak - wziął i zaczął mówić "a co to jest?" (z częstotliwością co kilka sekund") "pić", "pij", "gdzie tata?" itd - dużo z tych wypowiedzi to proste zdania stwierdzające, za to jeśli czegoś się domaga to zwykle za pomocą rzeczowników ("świnka pepa!" "lowel" (rower)- no z "r" jest problem) W rozwoju dzieci niesam