Na dwa "kamienie milowe" w rozwoju dziecka czekałam wyjątkowo
niecierpliwie - na chodzenie z maluchem "za rączkę" i na możliwość
porozmawiania.
Jeśli chodzi o chodzenie "za rączkę" to nie mam bladego pojęcia jak i kiedy to się stało! Pamiętam, że w czasie ubiegłorocznych wakacji Pan Maruniowaty uczył się chodzić trzymając się hotelowych mebli, a potem już do żłobka szliśmy za rączkę i problemem były tylko duszności, które łapały malucha przy wysiłku.
Jeśli chodzi o mówienie - należy odnotować "już". W minionym tygodniu mały rozgadał się na całego. Ot tak - wziął i zaczął mówić "a co to jest?" (z częstotliwością co kilka sekund") "pić", "pij", "gdzie tata?" itd - dużo z tych wypowiedzi to proste zdania stwierdzające, za to jeśli czegoś się domaga to zwykle za pomocą rzeczowników ("świnka pepa!" "lowel" (rower)- no z "r" jest problem)
W rozwoju dzieci niesamowita jest ta skokowość, dorosły uczy się, uczy, powtarza słówka, opanowuje podstawowe słowa. A mały od kilku słów nagle przechodzi do nadawania bez przerwy!
A nie wyglądało to początkowo aż tak różowo. Po ładnym początku w maju cisza. Pojedyncze stwierdzenia "na nie", czyli "nie tak", "nie tutaj", "nie to", ale zupełnie brak możliwości dowiedzenia się czy chce serek czy banana, bo na wszystko odpowiadał "nie", czasem tylko to nie było bardziej na nie a czasem mniej. Generalnie z rodzicami porozumiewał się jak mała małpka za pomocą "e" "ee" "e!" "ueeEEE", no i co tu kryć, rodzicie zawsze starali się jakoś domyślić, w związku z czym było trochę jak w czerstwym dowcipie:
Rodzinka zjada w ciszy obiadek. Nie rozmawiają ze sobą ze względu na to, żeby nie robić przykrości synkowi który od urodzenia nic nie mówi.
W pewnej chwili synek mówi:
- A gdzie kompocik?
Mamusia mówi przez łzy szczęścia:
- Synku! Ty mówisz! Dlaczego do tej pory się nie odzywałeś?
A synek:
-bo zawsze był kompocik!
No więc Maruń w minionych miesiącach zaskakiwał czasem jakimś stwierdzeniem w rodzaju "mama idzie", czasem brał książeczkę, pokazywał obrazki i trenował sobie słowa w rodzaju "ochód" (samochód) i "tatoj" (traktor), ale na więcej się nie wysilał, potrzeby najwyraźniej nie było...
W końcu jednak wykombinował, że domaganie się werbalnie konkretnej rzeczy daje lepszy skutek (mleka!), a używanie słowa "nie" we właściwym kontekście pozwala na skuteczniejszy opór np przy wracaniu do domu z podwórka.
Jeśli chodzi o chodzenie "za rączkę" to nie mam bladego pojęcia jak i kiedy to się stało! Pamiętam, że w czasie ubiegłorocznych wakacji Pan Maruniowaty uczył się chodzić trzymając się hotelowych mebli, a potem już do żłobka szliśmy za rączkę i problemem były tylko duszności, które łapały malucha przy wysiłku.
Jeśli chodzi o mówienie - należy odnotować "już". W minionym tygodniu mały rozgadał się na całego. Ot tak - wziął i zaczął mówić "a co to jest?" (z częstotliwością co kilka sekund") "pić", "pij", "gdzie tata?" itd - dużo z tych wypowiedzi to proste zdania stwierdzające, za to jeśli czegoś się domaga to zwykle za pomocą rzeczowników ("świnka pepa!" "lowel" (rower)- no z "r" jest problem)
W rozwoju dzieci niesamowita jest ta skokowość, dorosły uczy się, uczy, powtarza słówka, opanowuje podstawowe słowa. A mały od kilku słów nagle przechodzi do nadawania bez przerwy!
A nie wyglądało to początkowo aż tak różowo. Po ładnym początku w maju cisza. Pojedyncze stwierdzenia "na nie", czyli "nie tak", "nie tutaj", "nie to", ale zupełnie brak możliwości dowiedzenia się czy chce serek czy banana, bo na wszystko odpowiadał "nie", czasem tylko to nie było bardziej na nie a czasem mniej. Generalnie z rodzicami porozumiewał się jak mała małpka za pomocą "e" "ee" "e!" "ueeEEE", no i co tu kryć, rodzicie zawsze starali się jakoś domyślić, w związku z czym było trochę jak w czerstwym dowcipie:
Rodzinka zjada w ciszy obiadek. Nie rozmawiają ze sobą ze względu na to, żeby nie robić przykrości synkowi który od urodzenia nic nie mówi.
W pewnej chwili synek mówi:
- A gdzie kompocik?
Mamusia mówi przez łzy szczęścia:
- Synku! Ty mówisz! Dlaczego do tej pory się nie odzywałeś?
A synek:
-bo zawsze był kompocik!
No więc Maruń w minionych miesiącach zaskakiwał czasem jakimś stwierdzeniem w rodzaju "mama idzie", czasem brał książeczkę, pokazywał obrazki i trenował sobie słowa w rodzaju "ochód" (samochód) i "tatoj" (traktor), ale na więcej się nie wysilał, potrzeby najwyraźniej nie było...
W końcu jednak wykombinował, że domaganie się werbalnie konkretnej rzeczy daje lepszy skutek (mleka!), a używanie słowa "nie" we właściwym kontekście pozwala na skuteczniejszy opór np przy wracaniu do domu z podwórka.
Komentarze
Prześlij komentarz