Przejdź do głównej zawartości

idą święta

Maruń usypia. Życzę, żeby mu się przyśniło dużo kolorowych samochodzików.

"Nooo i samochodziki będą ze mną pilnowały, żeby rodzice nie palili"
?!??? (żadne z nas nie pali)
"No żeby nie palili, bo przyjdzie Mikołaj, wrzuci prezenty i się spalą"
Eee? (chwila na błyśnięcie wyjątkową elokwencją) Skarbie, żeby rodzicie w kominku nie palili?
"Nooo, bo Mikołaj wrzuci i potem otworzymy kominek i wyjmiemy"

Także ten, to będą chłodne święta obawiam się.

Swoją drogą - siła oddziaływania bajek (i telewizyjnych i czytanych) jest niesamowita. Mikołaj atakuje. Nie zachwyca mnie ta wiara w Mikołaja. W moim domu rodzinnym tego nie było. Ponoć dlatego, że jako maluch przestraszyłam się dziadka przebranego za Mikołaja. W każdym razie od maleńkości wiedziałam, że prezenty są od kogoś i ktoś się w tym celu wysilił, z nieba nie spadło. A prezenty przygotowywał każdy dla każdego, potem układaliśmy to wszyscy pod choinką i ja, jako najmłodsza roznosiłam je wśród wigilijnych gości. Zwykle było jasne, co od kogo. Prezenty przygotowywałam też ja odkąd pamiętam, czyli od przedszkola. Na poziomie malucha. Laurkę, albo paczkę papierosów z zachomikowanych drobniaków (to były czasy, kiedy papierosy bez problemu sprzedawano malutkim dzieciom). Ludzi z tamtych wigilii już nie ma niestety. W rodzinie obecnie dominuje zasada, że prezenty kupuje się tylko dla dzieci. Nie podoba mi się to, dzieci uczą się, ze dobro bierze się znikąd i należy się tylko im. Jeszcze bardziej nie podoba mi się podejście osoby, która uważa, że ma za mało pieniędzy na kupowanie prezentów, więc prezenty są dla dzieci i ... dla niej. A tym czasem prezent nie ma być wyrazem bogactwa, a życzliwości. Batonik też może być prezentem, albo wisiorek za 5 zł, trzeba tylko chcieć. W tym roku ostatecznie poddałam swój bastion, prezenty kupiłam tylko dla dzieci. I nie dementuję istnienia Mikołaja, chociaż mi gula rośnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j

Szal z falami [przeniesione ze starego bloga]

...albo fale z szalem. Czyli ciąg dalszy przygód z włóczką sultan. Po spróciu w sumie czekała rok na zlitowanie. Problem taki, że to gruba, sztywna włóczka typu buckle i w dodatko mało przyjemna w dotyku. Wzory wymgające jakiej takiej precyzji odpadają. Na drutach ładnie wychodził tylko ścieg gładki a gładkim mi się nie chciało robić. No i w końcu znalazłam coś na szydełko co nie wymaga idealnego naciągu, skoro z definicji układa się nie równo. I w dodatku robi się rewelacyjnie szybko. Już dawno nie udało mi się wygenerować nowej rzeczy tak szybko. Szydelko nr 10 ponownie. | \\\**\\|//**/// | \\\ **\\| | \\\***|***/// | \\\ ***| |* \\\**|**/// *I* \\\**| I** \\\*|*/// **I** \\\*| I** \\\|/// **I** \\\| ****** * *********** * łańcuszek I oczko ścisłe | słupek \\\|/// 7 słupków wychodzących z jednego oczka ///|\\\ 7 słupków przerobionych razem Wyszło owszem ładnie. Tylko kiedy ja to będę nosić? Bo na zimowe okrycie szal jest trochę zbyt przewiewny,