Przejdź do głównej zawartości

Uczyć się rzeczy bez sensu

 W dzisiejszym świecie następuje dezawuacja wiedzy (mamo, ale kto używa takich słów, tylko starzy ludzie!). No więc następuje dezawuacja wiedzy, a wręcz powstają analizy znaczenia umiejętności oduczania się, zapominania, zrobienia miejsca na nowe umiejętności, pozbycie się nieaktualnych. (Kto by pomyślał, że stare studenckie zakuć, zaliczyć, zapomnieć znajdzie kiedyś umocowanie naukowe.)

Niepotrzebne są nam skomplikowane słowa (co nieustannie udowadniają mi dzieci, zdaniem których mam nadmiar słów w słowniku). Wiele rzeczy, których się nauczyliśmy jest już nieaktualne. 

Jednocześnie starszym generacją (witamy boomerów) zarzuca się , że są za mało zdolne do nauki nowych rzeczy. (Bo nie nauczyli się zapominać?)

Nie wydaje mi się, żeby z wiekiem ubywało elastyczności i możliwości uczenia się. Przynajmniej, mnie osobiście nie ubywa. Co nie znaczy, że nie widzę problemu w swoich relacjach z wiedzą. Najbardziej oczywistym problemem jest czas. Mając lat naście poświęcałam na naukę kilka-kilkanaście godzin dziennie, nie dlatego, że musiałam (szkoła mi zajmowała ułamek tego czasu), tylko to była moja główna rozrywka ale też jedna z nielicznych dostępnych dla mnie aktywności. Teraz tego czasu na naukę nie mam.

Mam za to (niestety!) wbudowany element rozsądku dorosłego. Tego nie warto się uczyć, bo do niczego mi się nie przyda. Tamtego nie uda mi się opanować w zadowalającym stopniu, bo czasu życia mi nie starczy etc. Nie miałam takich blokad jako nastolatka. Nauczyłam się wielu bezsensownych rzeczy, nawet grania z nut, chociaż jestem totalnie amuzykalna. I kiedy popatrzyłam na to z perspektywy czasu - te bezsensowne rzeczy okazały się jednak mieć sens (no może z wyjątkiem grania z nut, ale to niezłe ćwiczenie dla mózgu)

I ten blokujący rozsądek jest bardziej oznaką starzenia niż kwestia przyswajania wiedzy. Niniejszym daję sama sobie błogosławieństwo na marnowanie czasu na przyswajanie głupot.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka dla dużego i malego, Findus się u nas pojawił.

Są takie książki, które dotykają paluchem żywych emocji. Raczej nie spodziewam się ich wśród opowiadań dla dzieci, ale... "Kiedy mały Findus się zgubił" dotyka. Samotność człowieka, dla którego jedynym powodem do wstania rano jest mały kotek dotyka chyba bardziej emocji dorosłego niż dziecka. Bez wątpienia dotyka też moich osobistych wspomnień. Młody chyba przefiltrował treść przez własne wspomnienia przyjaźni z naszymi już nie żyjącymi kotkami, w każdym razie historia go wyraźnie wciągnęła. A książeczka znajdzie u nas swoje miejsce, bo o to po raz pierwszy Pan Maruniowaty wspólnie ze mną przeczytał tak długą opowieść, czytaliśmy trzy dni. Wracaliśmy wspomnieniami do poprzednich stron upewniając się, czy wszystko pamiętamy. Szukaliśmy na złożonych ilustracjach odniesień do treści. To też duży krok od serii z Kicią Kocią (nadal dominującą w naszym domu, Pietrucha złapał bakcyla, wierszyków nie lubi, woli Kicię Kocię), z uproszczonymi ilustracjami, do naprawdę złożonych obra...

Chomiczówka, chomiczówka

 Niewiele osiedli doczekało się własnej piosenki, prawda? Ale nie ma już tamtej Chomiczówki, niezbyt czyste i niezbyt bezpieczne blokowisko zmieniło się w jedno z przyjemniejszych osiedli Warszawy. Zaskakujące jak ładnie się zestarzało to blokowisko z lat '70, podczas gdy niektóre z tego okresu już zmieniły się w slamsy. No i mnie też zmieniła się perspektywa. Wyprowadziłam się kilkanaście lat temu. "Mama, tam jest plac zabaw! I tam też jest plac zabaw. Mama! Plac zabaw! Tam chodźmy i tam chodźmy!". (jedna z tych huśtawek jest "zabytkowa", a jak skrzypi....) Pomiędzy kilkunastopiętrowymi blokami zamknięta jest bardzo duża przestrzeń wspólna. Place zabaw, "górka" do zjeżdżania, zadrzewione tereny do spacerów, asfaltowe uliczki na których bezpiecznie przedszkolak może gonić na hulajnodze a bebikus młodszy na rowerku. Dla moich maluchów wielka atrakcja.  Maruniowaty może z jednego placu zabaw na drugi przejechać na hulajnodze. W miejscu gdzie mies...

Sienkiewicz to jednak wielkim pisarzem był (kto by się tego spodziewał)

 Nigdy nie przeczytałam Trylogii. Poległam na początkach początku "Ogniem i mieczem". Co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że przeczytałam wszystkie inne lektury szkolne. Tak, "Nad Niemnem" też, oraz "Chłopów". Zmęczyłam nawet, z bólem ale jednak, "Pana Tadeusza" i "Dziady" (beznadziejne i przestarzałe twory, do czytania tylko jako przykład przerostu formy nad treścią).  Ale Trylogii nie zdzierżyłam. Teraz dziecko poległo na "W pustyni i w puszczy". Niepedagogicznie byłoby jednak w tym momencie przyznać, że może z tym Sienkiewiczem jest coś nie teges. A poza tym coś mi kołatało, że to dzieło Sienkiewicza przeczytałam w jakimś wczesnym dzieciństwie i jakoś bezboleśnie zupełnie. Zaczęliśmy czytać razem.  Dziecko poległo, bo tak naprawdę poległ program szkolny, aby tą powieść miało sens czytać, trzeba by zrobić najpierw kilka lekcji dotyczących kontekstu historycznego, kulturowego i językowego. Ja tego nie potrzebowałam, bo j...